Powrót do organizacji przebiegł w dość smętnej, wręcz
sztywnej (zblazowanej) atmosferze. Wszyscy szli w milczeniu, a każdy z osobna
wydawał się być pogrążony we własnych myślach. Tylko Kakuzu jako jedyny mruczał
pod nosem różne przekleństwa, bo jak nie trudno się domyślić to właśnie jemu w
udziale przyszło nieść ciało nieprzytomnego towarzysza z powrotem do kryjówki.
Od razu skojarzyłam, że ta uroczysta wiązanka bez cenzury była skierowana
wyłącznie pod mój adres, ponieważ gdy tylko Pain wydał mu polecenie, z
przymrużonych oczek zamaskowanego mężczyzny, wręcz posypały się iskry.
Rozumiałam jego gniew, ale nie mogłam delikatniej potraktować Hidan'a. To była
lekcja pokory po której to szczerze liczyłam, że wyciągnie jakieś wnioski.
Dlatego jedyne co mogłam uczynić dla Kakuzu w ramach rekompensaty to posłać mu
przepraszający uśmieszek. Niestety on chyba potraktował to jako obelgę z mojej
strony, bo wtedy jeszcze bardziej zmrużył oczy i wraz z Hidan'em na ramieniu
odszedł jak najdalej ode mnie.
Na szczęście oprócz
tego małego zgrzytu, przez całą drogę do organizacji nie usłyszałam ani jednego
komentarza na swój temat, bądź odnośnie stoczonej nie dawno walki. Było mi to
szczerze na rękę, bo sama również nie czułam się w nastroju by gadać z
kimkolwiek i o czymkolwiek. Nawet ta od dawna wyczekiwana rozmowa z Kisame
musiała zostać przełożona na później. Zresztą po tym co odstawiłam
prawdopodobnie rekiniasty i tak będzie się na mnie boczył. Postanowiłam więc,
że pogadam z nim jutro, a do tego czasu przynajmniej oboje zdążymy już
ochłonąć.
Gdy tylko
przekroczyliśmy próg organizacji poprosiłam Pain'a by zaprowadził mnie do
korytarza w którym znajdował się mój pokój. Na szczęście on nie pytając
zupełnie o nic, skinął tylko głową i po
prostu ruszył przodem.
To prawda, że Lider
wcześniej oprowadzał mnie po całej siedzibie, lecz nie sposób ogarnąć całego
schematu kryjówki po zaledwie jednej
wycieczce . Z czasem na pewno wszystko zpamiętam, ale póki co wolałam zdać się
na kogoś niż spędzić bóg wie ile na bezsensownych poszukiwaniach.
Okazało się, że do
pokoju wróciłam jako jedyna, bowiem cała reszta ekipy udała się w stronę
korytarza, który z tego co pamiętałam prowadził do kuchni i znajdującego się
obok niej pokoju narad. Czyżby byli głodni? Być może, ale bardziej obstawiałam,
że pewnie chcą się ze sobą podzielić wrażeniami z walki. Ja też chętnie bym
dołączyła do tej zapewne interesującej dyskusji, gdyby nie wzgląd na
okoliczności. Po za tym nic straconego. Jeszcze zdarzy się wiele okazji by
przedstawić im mój punkt widzenia. W tamtej chwili koniecznie musiałam się
odizolować.
Będąc już w środku
swojej samotni, wpierw zapaliłam
światło, by następnie ruszyć w głąb pomieszczenia. Wyjęłam zza pasa kusurigame
i bez namysłu odrzuciłam ją na puchaty dywan. Moja ukochana broń, cała upaćkana
we krwi, prezentowała się wręcz skandalicznie. Aż prosiła się o dokładne czyszczenie oraz
porządną polerkę. Właściwie to nie tylko ona potrzebowała mojego
natychmiastowego zainteresowania. Tak naprawdę w pierwszej kolejności musiałam
zająć się samą sobą. Gdyby ktoś zobaczył mnie tak w nocy na ulicy to zawał
murowany, w najgorszym przypadku zgon co byłoby nawet bardziej prawdopodobne.
Jedwabna koszula
naznaczona potem i krwią nadawała się już wyłącznie do śmietnika. Deszcz który
lunął pod koniec walki sprawił, że brudny materiał wręcz przylepił mi się do
skóry, a z będących teraz w nieładzie włosów powoli skapywała woda. Irytujące.
Sięgnęłam szybko po jeden ze zwojów i rozpieczętowałam z niego suchy ręcznik,
szczotkę i rzecz jasna komplet świeżych ubrań. Czarno-czerwona koszula w kratę
i granatowe legginsy to dość częsty zestaw ciuchów w jakie się przebierałam. Dla
niektórych wyda się to pewnie śmieszne albo obrzydliwe, ale nie przywykłam do
noszenia piżamy. Kiedy jest się w ciągłej podróży regularne zmienianie odzieży
przestaję być priorytetem. Dlatego też właśnie strój w jaki się przebrałam
będzie mi towarzyszył jutrzejszego dnia.
Kiedy doprowadziłam
się wreszcie do porządku, usiadłam po turecku na łóżku, a następnie wzięłam się
za czyszczenie ukochanej stali. Zajęło mi to przeszło godzinę, ale w kwestii
konserwacji kusurigamy nie przywiązywałam większej uwagi do poświęcanego czasu.
Mogło to trwać choćby wieki, tylko grunt żeby broń była zadbana. W końcu
należała do mistrza. Już zawsze będzie zajmowała szczególne miejsce w moim
sercu.
Po dniu pełnym
wrażeń byłam już naprawdę padnięta i tylko marzyłam o tym aby się położyć, ale czekała mnie jeszcze jedna
mała rzecz do zrobienia. Pamiętacie pewnie jak wspomniałam wcześniej, że odkąd
Ranmaru umarł, rysuje wyłącznie to, co jest definitywnie martwe. Tak, to była
prawda, a przynajmniej aż do dzisiaj. Wygląd Hidan'a bowiem zafascynował mnie
do tego stopnia, że po prostu musiałam uwiecznić jego postać na kartce.
Oczywiście nie chodziło mi o zachowanie jego wyglądu codziennego, tylko o formę
jaką przybrał podczas wykonywania tamtej chorej techniki. Była idealna.
Prawdziwa śmierć, którą miałam zaszczyt uwiecznić na papierze. Zdawałam sobie
oczywiście sprawę, że gryzło się to z moimi dotychczasowymi zasadami, ale jakby
nie patrzeć Hidan był nieśmiertelny, czyli stanowił swego rodzaju wyjątek. On
był jak jedna, wielka niewiadoma, więc chyba bez przeszkód mogłam podciągnąć go
pod dowolną kategorie. Mogłam? No... być może. Ostatecznie tak właśnie to sobie
wytłumaczyłam.
Z satysfakcją
uśmiechnęłam się do skończonego rysunku, po czym westchnęłam ciężko i nagle
posmutniałam. Myśl o jutrzejszej konfrontacji z Hidan'em wywołała u mnie dość
mieszane uczucia. Wiedziałam, że powinnam obawiać się zemsty jaką Jashin'ista
zapragnie mi zgotować, ale ja zamiast tego czułam pewien dreszczyk
podekscytowania. Wszystko bowiem mogło się zdarzyć po tym co między nami
zaszło. Mimo to, do końca miałam nadzieję, że załatwimy to w miarę pokojowo...
albo chociaż bez większego rozlewu krwi.
W końcu zgasiłam światło, by następnie móc z ulgą
rzucić się na łóżko. Zamknęłam szczelnie powieki i nie minęła nawet minuta, a
ja z niesamowitym dla siebie zmęczeniem osunęłam się w ciasne objęcia,
słodkiego Morfeusza.
* *
*
Kiedy rano
otworzyłam powieki, pierwszą rzeczą jaką dano mi było zobaczyć to rekiniasta
mordka przyglądająca mi się z góry. W pierwszym momencie pomyślałam, że chyba
jeszcze śnię, bo widok stojącego tuż obok Kisame wydał mi się dziwnie
podejrzany. Szczególnie po wczorajszej akcji, kiedy to dałam mu się nieco we
znaki. Nie wiedziałam za bardzo co powinnam powiedzieć, dlatego w milczeniu
spoglądałam na niego szeroko otwartymi oczami.
- Śpisz? - Kisame
zamachał mi ręką przed twarzą.
- Tak się właśnie
zastanawiam. - zamrugałam kilka razy. - Jesteś tu na prawdę, czy mi się tylko
wydaję?
- Czyli jednak nie
śpisz. - stwierdził z westchnieniem rekiniasty. - To dobrze, bo nie mam zbyt
wiele czasu. Przyszedłem tu aby zwrócić ci twój płaszcz, ale przy okazji
również zgodziłem ci się coś przekazać, dlatego będę się streszczał.- położył
mój płaszcz na skraju łóżka, a następnie kiedy ja w tym samym czasie ściągnęłam
z siebie kołdrę i usiadłam po turecku, on
skrzyżował ręce na piersi i stanowczo oświadczył: - Lider wzywa cię do
siebie. Nie wiem dokładnie w jakiej sprawie, ale cokolwiek by to nie było,
lepiej się pośpiesz. Pain nie lubi gdy się go ignoruję... zresztą chyba nie
tylko on, to się tyczy również innych. Mało który pozwoliłby sobie na to, aby
go lekceważono. - znacząco podkreślił ostatnie słowo, po czym wskazał ręką na
mój nocny stolik. - Proszę, tu masz mapkę dzięki której trafisz do gabinetu
Lidera oraz kanapki, które zrobiłem ci na szybko. Wiem, że na pewno jesteś
głodna, a nie ma sensu żebyś dodatkowo marnowała czas na poszukiwaniach
jedzenia. Tylko z łaski swojej zjedz je zanim zdążą się zeschnąć. No... także z
mojej strony to chyba wszystko.- stwierdził po namyśle, ale widząc moją dość
dziwną minę (otwarte usta i nieznacznie przechyloną głowę) ku swoim
wątpliwością zmarszczył brwi i na ostatek zapytał: - Hoshi, mam nadzieję, że
słuchałaś tego co do ciebie mówiłem?
Wtedy uśmiechnęłam
się do niego szeroko.
- Ooo, Kisame...-
westchnęłam zauroczona jego postawą. - ...to takie słodkie, że się o mnie
martwisz.
Rekiniasty pokręcił
głową ze zrezygnowaniem.
- Oczywiście. Mogłem
się tego spodziewać. Lepiej już pójdę. Widzę,że i tak nic tu po mnie.
Po tych słowach
odwrócił się na pięcie i już nic więcej nie dodając ruszył w stronę wyjścia,
lecz... ja za sprawą nagłego impulsu, błyskawicznie stanęłam na łóżku i bez
uprzedzenia rzuciłam mu się na plecy.
- Ej młoda, co ty wyprawiasz!? - spytał
zaskoczony moim nagłym zachowaniem.
- Kisame, nie
odchodź... - poprosiłam go cicho. Następnie mocniej zacisnęłam ramiona wokół
jego szyi, zamknęłam szczelnie powieki i przycisnęłam policzek do jego
policzka. - ...ja... przepraszam. Wczoraj trochę za bardzo mnie poniosło. Nie
chciałam cię źle potraktować. Wiesz dobrze, że jesteś dla mnie ważny. Tylko ty
mi zostałeś... nie kłóćmy się, proszę.
- Zejdź ze mnie,
Hoshi. - odparł tylko, a ja nie chcąc mu się za bardzo narzucać, posłusznie
zsunęłam się z jego pleców.
Przez chwilę oboje
trwaliśmy tak nieruchomo. Wiedziałam jednak, że to tylko kwestia czasu. Byłam
przekonana, że za moment ruszy do drzwi i nie obrzucając mnie nawet
spojrzeniem, po prostu wyjdzie. Da mi w ten sposób nauczkę, mówiąc później, że
to lekcja, a następnie pytając jakie wyciągnęłam z niej wnioski. Tak
przynajmniej robił w przeszłości. Szczerze jednak wątpiłam, że od tamtej pory
cokolwiek mogło się zmienić. Dlatego nie oczekując niczego więcej, spuściłam
głowę ze zrezygnowaniem i z ogarniającym mnie smutkiem już tylko czekałam, aż
moich uszu dobiegnie głuchy trzask zamykanych drzwi.
Nieoczekiwanie
jednak, poczułam jak dłoń Kisame ląduję na moim ramieniu. Uniosłam do góry
wzrok i z ulgą dostrzegłam, że na jego twarzy maluję się szeroki uśmiech.
- Już w porządku,
Hoshi. Nie gniewam się. - stwierdził łagodnie, po czym dodał zupełnie poważnym tonem:-
Masz rację, powinniśmy trzymać się blisko. Ludzie przecież odchodzą tak szybko.
Nigdy nie wiadomo kiedy śmierć upomni się o nas... albo naszych bliskich.
Naprawdę żałuje, że niedane mi było być tam wtedy z wami, bo... bo może gdybym
wtedy tam był to...
- …to by i tak
niczego nie zmieniło. - dokończyłam za niego zdecydowanie. Zacisnęłam palce w
pięści i spojrzałam na niego smutnym wzrokiem. - Kisame, nie oszukujmy się.
Wielu ludzi już od dawna pragnęło jego śmierci. To co się wydarzyło było tylko
kwestią czasu. Ranmaru został zamordowany i już nic, ani nikt nie przywróci mu
życia.
- Musiało być ci
ciężko. - powiedział cicho, przyciągając mnie do siebie.
- Było. - odparłam
równie cicho i z wdzięcznością wtuliłam się w jego pierś.
Nastąpiła chwila
ciszy, w której to tylko wsłuchiwałam się w rytmiczne bicie jego serca. Nie
przeszkadzało mi to w żadnym razie, a nawet wręcz przeciwnie. Mogłam trwać tak
godzinami, bo przy Kisame zawsze czułam
się bezpiecznie. W końcu był najlepszym przyjacielem mojego najlepszego
przyjaciela, więc... komu jak komu, ale jemu mogłam w pełni zaufać. Nawet
pomimo tej całej przepaści jaką stanowił czas przez jaki się nie widzieliśmy,
postanowiłam zawierzyć się w przekonaniu , że rekiniasty nadal jest tą samą osobą
co wtedy. Może to głupie i lekkomyślne z mojej strony, no bo w końcu to właśnie
przez przyłączenie się Kisame do Akatsuki, jego kontakt z Ranmaru tak niespodziewanie się urwał.
Niestety mój najdroższy Ran, tajemnice przebiegu ich ostatniego spotkania zabrał
ze sobą do grobu, przez co ja nigdy nie dowiedziałam się od niego o czym tak
naprawdę rozmawiali. Jeśli więc nawet rekiniasty czymś zawinił to i tak nie
mogłam chować do niego urazy, skoro nie miałam o niczym pojęcia. Mogłam mieć
tylko nadzieję, że z czasem prawda sama wyjdzie na jaw, a wtedy... wtedy
dopiero będę się zamartwiała co dalej.
Póki co, wolałam
jednak cieszyć się chwilą obecną, która zresztą nie potrwała zbyt długo.
Kisame delikatnie mnie od siebie odkleił, po czym powiedział:
- Chciałbym z tobą
jeszcze zostać Hoshi, ale niestety przed organizacją czeka już na mnie Itachi.
Lider wysyła nas na kolejną misję, więc wrócimy nie prędzej niż za kilka dni.
Westchnęłam
niepocieszona.
- Rozumiem... chodź
przyznam, że miałam nadzieję porozmawiać z tobą najszybciej jak to możliwe. -
stwierdziłam i uśmiechnęłam się do niego smutno. - Jest tak wiele rzeczy o
które chce cię zapytać.
- Wiem młoda, ale co
zrobić. Tak wyszło. - rozłożył bezradnie ręce. - Rozkaz to rozkaz. Z Liderem
się nie dyskutuję.
- Tia. Skąd ja to
znam. - przewróciłam znacząco oczami, by następnie uśmiechnąć się do niego
szeroko. - Dobra. Jakoś wytrzymam te parę dni. W takim razie mogę ci już tylko
życzyć jak największej liczby ofiar. Jak to się mówi:,,Po trupach, do celu”.
Genialna dewiza, która zawsze się sprawdza.
- Jasne. Zwłaszcza w
twoim przypadku. - wytknął mi Kisame.
- Ej, co to niby
miało znaczyć? - spytałam urażona.
Rekiniasty spojrzał
na mnie z litością.
- Nic wielkiego. Po
prostu staraj się raczej nie wychylać. Ludzie z organizacji bywają drażliwi.
Zresztą, sama się wkrótce o tym przekonasz. - ostrzegł mnie po przyjacielsku i
skierował się w stronę drzwi. - A i jeszcze jedno, Hoshi. Uważaj na Hidan'a. -
rzucił na ostatek chwytając z klamkę . - Co prawda nie widziałem go jeszcze
dzisiaj, ale jestem pewny, że on tego tak nie zostawi. Będzie chciał się
odegrać. Musisz więc zachować czujność.
Machnęłam na to
ręką.
- Wyluzuj, Kisame. -
stwierdziłam beztrosko. - Jeśli ktoś tu
powinien uważać, to zdecydowanie on.
Rekiniasty westchnął
zrezygnowany.
- I do kogo ja to
wszystko mówię. Zresztą, nie ważne. Nie zapomnij o kanapkach. Widzimy się
wkrótce, młoda. - oznajmił na koniec i ostatecznie zamknął za sobą drzwi.
- Jasne. Widzimy się
wkrótce. - powtórzyłam do siebie, po czym poszłam zabrać się za jedzenie
kanapek.
* * *
Jednocześnie
podekscytowana, a zarazem pełna wątpliwości opuściłam w końcu pokój, by z
ciężkim westchnieniem wygramolić się na korytarz. Zamknęłam drzwi na klucz i z
powrotem schowałam go do kieszeni.
Zerknęłam jeszcze
tylko na mapkę od rekiniastego i pewnym siebie krokiem ruszyłam w odpowiednim kierunku.
Niestety nie dane mi było w spokoju zajść za daleko, bo gdy tylko skręciłam w
najbliższy korytarz zostałam z całej siły pchnięta na przeciwległą ścianę.
Momentalnie przy tym chwycono mnie
również za obydwa nadgarstki, a w następstwie znacząco unieruchomiono mi ręce, dociskając je mocno do ściany tuż na
wysokości moich uszu.
Sytuacja zdawała się
być niemal beznadziejna. Wiem, ale... przyznam, szczerz że nie zmartwiło mnie
to jakoś szczególnie. Od początku bowiem spodziewałam się tego spotkania i
towarzyszących mu emocji, również. Dlatego jedyne co mnie zdziwiło to tylko ta
łagodna wersja scenariusza jaką wybrał mój ''oprawca''. Myślałam, że od razu
skręci mi kark lub chociażby wbiję nóż w plecy, a on... no, właśnie, co? Czyżby
tak miała wyglądać jego zemsta? Nie, oczywiście, że nie. Skoro nie spróbował
ukatrupić mnie od razu, to wygląda na to, że musi kierować nim jakiś zupełnie
inny motyw. Pytanie tylko jaki...
- Czego chcesz? -
warknęłam gniewnie, spoglądając odważnie we fiołkowe oczy napastnika.
- Jeszcze się
pytasz. - odwarknął poirytowany Hidan. - Chyba mamy do pogadania, nie uważasz?
- Raczej wątpię.
Wczoraj bardzo dokładnie wyjaśniliśmy sobie wszystko. - stwierdziłam stanowczo,
a po chwili namysłu jeszcze dodałam: - Chociaż... patrząc na ciebie widzę, że
wczorajsza lekcja raczej niczego cię nie nauczyła. No cóż, nic straconego.
Wygląda na to, że czeka nas powtórka.
Uśmiechnęłam się
kpiąco i z niecierpliwością oczekiwałam wybuchu wściekłości jaki miał nastąpić
po moich słowach. Jednak wielce się rozczarowałam, a zarazem zdziwiłam kiedy w
stu procentach opanowany Hidan, zamiast chociażby rąbnąć mną porządnie o
ścianę, zmrużył tylko lekko swoje
fiołkowe oczy, a następnie uśmiechnął się dosyć złowieszczo.
- Powtórka, mówisz?
W sumie... czemu nie. Tylko, że tym razem to ja udzielę ci pewnej lekcji.-
stwierdził wymownie, po czym przybliżył swoją twarz niebezpiecznie blisko mojej
i dodał groźnym tonem: - Sprawię, że nie tylko pożałujesz za wszystko co mi
wczoraj zrobiłaś, ale także udowodnię ci, że popełniłaś wielki błąd zadzierając
ze mną. Ta lekcja będzie nauczką o której nigdy nie zapomnisz. Możesz być tego
pewna. - wyszeptał mi na ostatek do policzka, a jego ciepły oddech delikatnie
pogłaskał moją skórę.
W jednej chwili
zadrżałam. Nagle fala dziwnie znajomych dreszczy rozeszła się po całym moim
ciele, a serce nieoczekiwanie przyśpieszyło. Poczułam się jak porażona, kiedy
nieoczekiwanie zdjął mnie również strach. Oczywiście, nie był on spowodowany
groźbami jakie padły właśnie z ust Hidan'a - nie. To czego się przestraszyłam
to nic innego jak świadomość. Raptowna świadomość bliskości, która obecnie mnie
z nim dzieliła.
Poczułam się dziwnie
nieswojo, gdy tylko zdałam sobie z tego sprawę. Pomimo, że skrępowanie z zasady
nie leżało w mojej naturze, to jednak obecność Hidan'a który nie miał na sobie
płaszcza, ani nawet koszulki, nie wiedzieć czemu podziałała na mnie wręcz
powalająco.
Moje spojrzenie
powodowane poniekąd ciekawością, nagle zupełnie podświadomie skierowało
się na jego nagą, dobrze zbudowaną klatkę piersiową. Poczułam, że robi mi się
gorąco, kiedy na powrót podniosłam wzrok i spojrzałam mu prosto w oczy.
Ogarnęła mnie również złość, gdy moje policzki mimo woli zaczęły pokrywać się rumieńcem.
Miałam ochotę zapaść się podziemie. Moja sytuacja nie dość, że była już patowa,
to teraz w dodatku jeszcze żenująca.
Hidan przez moment
spoglądał na mnie badawczo, by następnie skwitować to perfidnym uśmieszkiem.
Wtedy już nie wytrzymałam. Musiałam wybuchnąć.
- Puszczaj mnie, ty
dupku! - wysyczałam wściekłe.
- A jak nie, to co
zrobisz? - Hidan uniósł w górę jedną brew.
- Puszczaj do
cholery! - wrzasnęłam na całe gardło i w ostatnim akcie desperacji zaczęłam się
z nim szamotać.
Niestety ta nędzna
próba wyrwania się z solidnego uścisku mojego ''oprawcy'', bardzo szybko
spełzła na niczym. Hidan (chyba) będąc przygotowanym na taką ewentualność z
mojej strony, bez trudu zakończył tą nagłą szarpaninę. Zresztą to było do
przewidzenia, w końcu jako facet nie tylko przewyższał mnie wzrostem, ale także siłą. W innych
okolicznościach (takich jak chociażby wczoraj) bez trudu dałabym sobie z nim
radę, a tak... no, cóż trochę mi się śpieszyło, a poza tym znudziły mnie już te
jego gierki, więc w ostateczności
zdecydowałam się jednak wezwać pomoc.
Wzięłam głęboki
oddech i już miałam zacząć wrzeszczeć, lecz reakcja Hidan'a okazała się
szybsza, bo zanim zdążyłam choćby pisnąć, jego lewa dłoń przykryła moje usta.
Oj, zapłacisz mi
za to..., pomyślałam mściwie,... oj, zapłacisz!
- Ej, ciiiicho. -
uspokoił mnie zdecydowanie - No, co ty. Nie chcemy przecież by ktoś nam teraz
przeszkodził. Mam rację? - zapytał złośliwie, a ja nie mogąc się odezwać, w
odpowiedzi spiorunowałam go wzrokiem. Hidan westchnął ze zrezygnowaniem. - Na
Jashina, nie mogę cię zrozumieć. Najpierw rzucasz mi propozycję rewanżu, a już
za moment próbujesz nawiać. To nie ma żadnego sensu. Co jest z tobą nie tak,
hm? - przyjrzał mi się uważnie, po czym stwierdził: - Wczoraj byłaś taka
arogancka i pewna siebie, a teraz
proszę. Zachowujesz się jakbyś nagle straciła cały swój potencjał. Pytanie tylko dlaczego. Naprawdę ciekaw
jestem, co mogło tak na ciebie podziałać. - zastanowił się na głos. Wtedy
właśnie mój oddech nieoczekiwanie przyśpieszył, a biedne serduszko osiągając
swe apogeum, zaczęło walić w piersi jak oszalałe. Hidan czując mój ciężki
oddech na swojej dłoni, zmrużył lekko powieki i uśmiechnął się z politowaniem.-
Chyba się mnie nie boisz, co? - jego
twarz powoli zbliżyła się do mojej, by już po chwili nasze oczy podzieliły
dosłownie milimetry. Odruchowo położyłam swoją wolną rękę na jego nagiej
piersi, żeby go od siebie trochę odsunąć. Lecz
kiedy tylko to zrobiłam w odpowiedzi poczułam, że Hidan nagle zadrżał.
Chodź otwarcie w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że mój dotyk jakkolwiek
go poruszył, ja wiedziałam, że stało się inaczej. Nie byłam tylko pewna, czy to
trauma po tym co zrobiłam mu wczoraj, czy może coś zupełnie innego. Z
zaciekawieniem spojrzałam mu głęboko w oczy, a on oznajmił mi szeptem: - Ktoś
taki jak ty, przecież nie wie czym jest strach. Jesteś przecież ponad tym,
więc... co cię tak przeraża?
Patrzyłam na niego w
niemym osłupieniu. Zaledwie zdążył to powiedzieć, a zaraz nie wiedzieć
dlaczego skrzywił się i momentalnie mnie
puścił. Z lekkim zdziwieniem wymalowanym na twarzy, cofnął się o krok, a
następnie sięgnął rękę za plecy, by na powrót wyciągnąć dłoń z zaciśniętym w
niej zakrwawionym kunai.
Hidan obrzucił mnie
jeszcze przelotnym spojrzeniem i nie ociągając się dłużej, obrócił do tyłu. Ja
również nie rozumiejąc co się dzieję, wychyliłam się lekko zza jego pleców, by
móc spojrzeć w kierunku z którego nadleciała tajemnicza broń. Okazało się, że
tym który odważył się zaatakować mojego ''oprawcę'' był (ku mojemu wielkiemu
zaskoczeniu) - chłopak w pomarańczowej masce. Normalnie szok! Tak, owszem
miałam nadzieję, że ktoś jednak zjawi mi się z odsieczą, ale nie przypuszczałam
zupełnie, że tym kimś będzie właśnie... Tobiasz.
- Proszę zostawić
Hoshi-senpai! - oświadczył stanowczo, swoim dziecięcym głosem. - Hoshi-senpai
jest teraz jedną z nas i należy jej okazać szacunek.
Tobiasz stał
niedaleko nas w bojowej pozycji, ściskając w dłoni jeszcze jednego kunai.
Wyglądał na zdeterminowanego, ale podejrzewałam, że w starciu z furią Hidan'a
na niewiele może mu się to jednak zdać. Po plecach albinosa zaczęło spływać
kilka czerwonych strużek. Rana na jego barku wyglądała na głęboką, ale nie ma
co się temu dziwić, skoro Tobi cisnął w niego kunai'em z takiej odległości.
Knykcie jego prawej
dłoni, która ściskała właśnie zakrwawione ostrze wyraźnie zbielały. Chodź nie
mogłam teraz zobaczyć jego twarzy, to byłam przekonana, że we fiołkowych
zaczaił się mord. Ogarnęły mnie naprawdę złe przeczucia...
- Tobi... - w głosie
Hidana wyraźnie brzmiała wściekłość. - … co ty kurwa odwalasz, się pytam!?
- Tobi akurat tędy
przechodził i zobaczył, że Hidan-senpai, atakuje jego nową koleżankę. -
oznajmił z pretensją zamaskowany, po czym dodał z nieskrywaną dumą: - Tobi
musiał pomóc Hoshi-senpai, bo Tobi to dobry chłopiec!
- Musiałeś jej
pomóc!? - powtórzył albinos przez zaciśnięte zęby. - I dlatego rzuciłeś we mnie
kunai, tak!?
- Tak.- Tobi
potwierdził zgodnie z prawdą. - Hidan'owi-senpai się należało. Nie można w ten
sposób traktować kobiet.
Słysząc to, aż
mnie zatkało. Niby Tobiasz od początku wydał mi się jakiś upośledzony, a tu
jednak proszę. Zasady savoir- vivre nie były mu jednak zupełnie obce. Skoro
tak, to prawdopodobnie nie był również taki zły, jak go z początku odebrałam.
Ale to wszystko wina tej jego przeklętej maski. Gdyby nie chował twarzy za tym
kawałkiem plastiku, być może od razu spostrzegłabym w nim potencjalnego
sojusznika, a tak... pewnie nigdy nie wyzbędę się nachodzących moją głowę
uprzedzeń.
Hidan powoli ruszył
w stronę zamaskowanego.
- Co, zachciało ci
się zgrywać bohatera, hę? - zapytał
drwiącym tonem, po czym prychnął z pogardą. -
Jesteś naprawdę żałosny, jeśli myślałeś, że możesz się ze mną równać.
Ostatnim razem ci się upiekło Tobi'aszu... -
stwierdził wymownie, a po krótkiej pauzie, dodał:- ...ale teraz już ci
nie odpuszczę. Przekonamy się zaraz jaki jesteś odważny.
- Tobi to dobry
chłopiec! - zamaskowany chłopak zapiszczał w odpowiedzi, by w następstwie rzucić w
albinosa jeszcze jednym kunai.
Trafiony prosto w
samą pierś Hidan, mimo woli przystanął w miejscu, kiedy rzucone z impetem
ostrze przebiło mu skórę. Bez namysłu
oczywiście, od razu chwycił za wystającą z jego ciała stalową rączkę, by
następnie za jednym, szybkim pociągnięciem wyciągnąć z siebie zakrwawioną broń.
Następnie popchnięty chęcią zemsty jaka
go właśnie ogarnęła, zacisnął kurczowo palce na swoich dwóch nowo nabytych
kunai'ach i bez żadnego ostrzeżenia, zaszarżował na stojącego nieopodal
chłopaka.
- Tobi to martwy
chłopiec! - wysyczał jadowicie Hidan, rzucając się na zamaskowanego. - Już nie
żyjesz, gnoju!
Tobi'asz jednak w
ostatniej chwili zdołał uniknąć jego ataku. Zaledwie zdążył tylko odskoczyć
dalej przed wymierzonym w niego ciosem, a
już rzucił się biegiem do i tak czekającej go ucieczki. Rzecz jasna mój
niedoszły ''oprawca'', dla którego teraz liczyło się wyłącznie dopadnięcie
Tobi'ego, nie zważając już nawet na moją osobę, pogonił jak burza za swoją nową
ofiarą. Za nim więc zdążyłam się w ogóle połapać, oni już dawno zniknęli za
zakrętem korytarza.
Odetchnęłam głęboko.
Przez chwilę rozważałam jeszcze, czy aby nie powinnam za nimi pobiec.
Ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że chyba nie ma takiej potrzeby. Skoro
ten cały niepozorny Tobi był jednym z członków Akatsuki, to musiało oznaczać,
że jego umiejętności walki spokojnie przewyższały poziom przeciętnego shinobi.
Oczywiście dopuszczałam do siebie myśl, że jego przynależność do światowej
elity morderców, wcale nie musiała od razu czynić go jednym z najsilniejszych. Dlatego gdyby okazało się, że Tobi'asz jest tu w charakterze czarnej owcy ( a patrząc na niego wydaje mi się całkiem prawdopodobne :P) to... no cóż, jego
szanse na wygraną z Hidan'em są minimalne, żeby nie powiedzieć, że wręcz
zerowe.
Jeśli jednak się co
do niego pomyliłam, bądź jak to mówią :,,głupek będzie miał farta'' to nie
omieszkam go później zapytać, co go podkusiło do tej samobójczej misji ratunkowej pod
tytułem: Dama w potrzebie!
Tak. Zapytam go na
pewno... ale to już kiedy indziej. Teraz najwyższym priorytetem było jak najszybciej się stąd zawinąć. I tak już straciłam wystarczająco dużo czasu.
* * *
W drodze do
gabinetu Pain'a mimo wszystko nie zdołałam się do końca uspokoić. Nie
potrafiłam również w żaden sposób poukładać sobie w głowie tego co się
wydarzyło przed chwilą na korytarzu. Dlatego ostatecznie zdecydowałam, że nie
będę wdawać się z Liderem w żadną dyskusję na ten temat. Moja odpowiedź będzie
wyłącznie zdawkowa, o ile w ogóle sam o to zapyta.
Kiedy zapukałam
trzykrotnie w dębowe deski i w następstwie usłyszałam, że mogę wejść, nie
zwlekając dłużej otworzyłam drzwi i wsunęłam się do środka. Przyznam, że w
pierwszej chwili zaskoczył mnie widok jaki teraz przyszło mi zobaczyć. Z
pewnością dlatego, że tym razem ujrzałam wnętrze gabinetu Lidera w pełnym
świetle. Teraz, gdy zamiast migotliwego blasku kilku świeczek, pomieszczenie
oświetlała zwisająca z sufitu jarzeniówka, wszystko prezentowało się
zdecydowanie... inaczej. Okazało się, że w pomieszczeniu stała wielka szafa na
akta, a tuż obok niej sięgająca prawie
do sufitu biblioteczka pełna wielu książek. Nic dziwnego, że nie dostrzegłam
ich wcześniej, skoro wtedy panował tu
półmrok. Lecz to co teraz zdecydowanie bardziej rzucało się w oczy, to walające
się wszędzie stosy papierów. Biurko Lidera w całości przykrywały zarówno
teczki, jak i pojedyncze sztuki kartek, a i na podłodze znajdowało się ich
całkiem sporo. Totalny bajzel. Byłam ciekawa jak Pain
się w tym wszystkim odnajduje. Pewnie nijak, skoro papiery w jego gabinecie robią za główną dekorację.
Przyznam szczerze,
że zrobiło mi się go trochę żal. Jak się okazuje, bycie Liderem to nie tylko
wydawanie rozkazów i bycie niezależnym od nikogo władcą, ale także
odpowiedzialność, która niosła wraz ze sobą pewne obowiązki. Miedzy innymi
właśnie sporządzanie wszelkich akt i dokumentów, jak i zarówno ich późniejszą
segregację. Niewdzięczna robota.
W takich chwilach
cieszyłam się z tego jaką pozycję zajmuję. Chodź bycie masterem to na pewno
hiper ekstra sprawa, to... mimo wszystko, nadal nie moja bajka.
- Nareszcie. Podejdź
bliżej. - rozkazał Pain nie podnosząc głowy znad dokumentów. - Na przyszłość
jednak radzę ci się nie spóźniać. Pewnym sprawą nie powinno się kazać czekać.
- Jak sobie
życzysz... Liderze. - bąknęłam cicho i ruszyłam w stronę biurka. Założyłam ręce
na pierś i powiedziałam wprost. - Kisame mówił, że chcesz mnie widzieć. Mogę
spytać o co chodzi.
- Tak. Opowiem ci
wszystko po kolei... - zaczął mówić, ale nagle urwał, bo podniósł głowę i
uważnie mi się przyjrzał. - Wyglądasz na zdenerwowaną. Coś się stało?
Cholera, czy jemu
naprawdę nic nie umyka? pomyślałam z przekąsem.
- Właściwie to...
nie. - stwierdziłam już na głos.- Po prostu spotkałam po drodze Hidan'a i... -
zastanowiłam się na moment co mu powiedzieć, by w miarę szybko dodać: - ...i
rozmawialiśmy chwilę. Tak, właśnie. Miał pewne wątpliwości dotyczące tego co
między nami zaszło, ale bez obaw bo już wszystko mu wytłumaczyłam.
- Wytłumaczyłaś mu? - zapytał mnie
podejrzliwie. - I on to zrozumiał?
- Tak. Jestem o tym
przekonana. - kontynuowałam swoją ''bajkę''.
- Zabiłaś go? - Lider
zmrużył powieki.
No i to by było na
tyle. W sumie mogłam się tego pytania spodziewać. W końcu od wczoraj to ja
robię za kata. Kto by w ogóle przypuszczał, że to ja mogłam paść ofiarą
Hiadan'a? Chyba nikt, więc nie dziwić się czemu Lider mnie o to zapytał. W takim
razie pozostało mi tylko o wszystkim mu opowiedzieć, no albo...
- A jak miałam
inaczej postąpić? Tak mnie wkurzył, że porąbałam go na kawałki. - odrzekłam
kpiącym tonem, by następnie go zapewnić: -
Ale niczym się nie martw. Świadków nie było, a dowody zniszczone.
Lider spojrzał na
mnie spode łba. Westchnęłam cicho, przewracając przy tym oczami.
- Ok. Sorry. -
rzuciłam od niechcenia i wzruszyłam ramionami. - Tylko żartuję, przecież nic mu
nie zrobiłam.
( Bo i taka właśnie
była prawda. To przecież Tobi rzucał w Hidan'a tymi kunai'ami, a nie ja! )
Pain przetarł dłonią
skroń, po czym odchylił się na krześle.
- Nie ważne.
Przejdźmy lepiej do konkretów. - orzekł stanowczo. - Po tym co wczoraj
zobaczyłem jestem już pewien, że bez większego problemu poradzisz sobie na
misjach, ale... mogę też z powodzeniem stwierdzić, że zdecydowanie brakuje ci
samokontroli. - słysząc to chciałam już się wtrącić, lecz Pain skutecznie
uciszył mnie gestem ręki. - Daj mi skończyć, Hoshi. Musisz wiedzieć, że nie
wszyscy członkowie organizacji są nieśmiertelni, więc nie z każdej sytuacji
wyjdą obronną ręką. Jeśli przykładowo się wkurzysz i stracisz kontrolę,
będziesz potrzebowała kogoś kto nad tobą zapanuję. Chociażby tak, jak to
wczoraj zrobił Kisame. Dlatego dobrze to sobie przemyślałem i ostatecznie postanowiłem, że pójdziesz na
swoją pierwszą misję. Tyle, że nie z jedną, a z dwoma dodatkowymi osobami.
- Ah tak...-
zrobiłam zamyśloną minę. Przyznam, że słowa Pain'a nie do końca do mnie
przemawiały, więc żeby było ciekawiej, postanowiłam się z nim troszkę podroczyć
-...czyli wnioskując uważasz, że... jednak sobie nie poradzę?
- Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? - w jego głosie wyraźnie
wyczułam nutkę... nie, raczej symfonie rozdrażnienia. Hi hi hi, niesamowite,
że tak niewiele potrzeba by go wkurzyć.
- Oczywiście, że cię
słucham. - żachnęłam się teatralnie, a następnie dodałam po cichu. - Już
wyobrażam sobie jaki los spotkał tych którzy cię nie słuchali.
- Wątpię byś była w
stanie to sobie wyobrazić. - stwierdził Pain, śmiertelnie poważnym głosem.
- Pewnie masz
rację.... - wzruszyłam lekko ramionami - ...ale mniejsza z tym. Lepiej powiedz
mi, kogo masz na myśli.
- Sasori i Deidara
czekają już na ciebie na zewnątrz. - oznajmił Lider. - Przekazałem im wcześniej
szczegóły misji, więc żeby nie marnować więcej czasu wszystkiego dowiesz się od
nich. Jeśli jednak masz jeszcze jakieś pytania to teraz jest na to najlepszy
moment.
Zrobiłam zamyśloną
minę i po krótkiej chwili odrzekłam:
- Chyba mam pytanie.
Jacy miej więcej oni są i czego mogę się po nich spodziewać?
- To dwa pytania –
stwierdził Pain z lekkim uśmiechem - ale w porządku. Podobnie jak ty, oboje
interesują się sztuką, lecz...
- Poważnie!? To ekstra
wiadomość. - moje oczy rozbłysły nagłym zainteresowaniem. - W takim razie jestem przekonana, że uda nam
się dogadać.
- Nie wiem czy warto
się tak ekscytować – stwierdził sceptycznie, ignorując tym razem fakt, że
śmiałam mu przerwać.- Ich zdania na ten temat są podzielone i dlatego dość
często się ze sobą sprzeczają. W ich obecności raczej uważaj na to co mówisz.
- Spokojnie. Nie
taki diabeł straszny jak go malują. - machnęłam ręką i uśmiechnęłam się
zadziornie.
- Niech ci będzie. - tym razem to Pain
przewrócił oczami. Chyba mu się ode mnie udzieliło. - No a jeśli chodzi
o ich osobowość to w wielkim skrócie Deidare określiłbym jako upartego
narwańca, natomiast Sasori... - Pain zrobił krótką pauzę, szukając
odpowiedniego słowa. - Sasori to... profesjonalista. Tak, to do niego najlepiej
pasuję. Lepiej okaż mu szacunek i słuchaj tego co mówi.
- Tak dla jasności.
Sasori to ten czerwonowłosy chłopaczek, który dał mi lekarstwo zaraz po
przebudzeniu? - dopytałam marszcząc brwi.
- O nim właśnie
mowa. - potwierdził spokojnie Pain.
- Rozumiem, ale...
czy on nie jest przypadkiem ode mnie młodszy... bo w sumie sprawiał takie
wrażenie. Może mi się tylko wydaję, ale jeśli rzeczywiście jest młodszy, to
chyba on powinien mi okazywać szacunek i mnie powinien się słuchać.
Lider zajrzał mi
głęboko w oczy.
- Nie oceniaj ludzi
po pozorach, Hoshi. One często lubią mylić.
- Co masz przez to
na myśli?
- Prędzej czy
później sama zrozumiesz - odpowiedział tajemniczo - a teraz, idź już wreszcie.
Jak mówiłem, pewnym sprawą nie powinno się kazać czekać. To samo zresztą
dotyczy ludzi.
- Cokolwiek. -
stwierdziłam obojętnie, wzdychając cicho. Poprawiłam opaskę Ame i posłałam mu
niegrzeczny uśmieszek. - Po prostu życz
tej dwójce powodzenia. Wygląda na to, że będzie im potrzebne.
- Jednak mnie nie
słuchałaś. - pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wyciągnął w moją stronę jakąś
kartkę. - Trzymaj. Ta mapka zaprowadzi cię na zewnątrz.
- Super, dzięki. -
skwitowałam przejmując od niego papierek.
Lider nic więcej
nie dodając wrócił do przerwanej pracy. Ja również nie zwlekając dłużej,
obróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia. Lecz gdy miałam już zamknąć za
sobą drzwi, moich uszu dobiegł cichy głos Pain'a.
- Powodzenia, Hoshi.
Opuszczając klamkę
mimo woli się uśmiechnęłam.
I kto tu kogo nie
słucha, pokręciłam lekko głową, To im przecież miałeś życzyć
powodzenia...
* * *
Dzięki
prowizorycznej mapce nabazgranej na papierze, w miarę szybko zdołałam odnaleźć
wyjście z organizacji. Przed kryjówką faktycznie już czekała na mnie dwójka moich
tymczasowych partnerów. Blond włosy chłopak... Deidara z tego co pamiętam,
akurat siedział na ziemi po turecku, ale widząc, że już idę zaczął się
podnosić. Natomiast stojący obok niego... Sasori? Nie, chyba zaszła jakaś
pomyłka, bo mężczyzna którego miałam przed sobą był krępy, niski, jego twarz
okrywała chusteczka, a spod płaszcza wystawał... czy to metalowy ogon? Zresztą,
nie ważne. Chodziło o to, że on zupełnie nie przypominał Sasor'iego którego
miałam okazje wcześniej spotkać. Więc albo w organizacji były dwie osoby o tym
samym imieniu, albo... nie, to bez sensu. Nie będę się domyślać. Lepiej jak on
sam mi to wytłumaczy.
- Hejka chłopaki! Jak tam, gotowi na podróż
życia? - rzuciłam zaczepnie, a następnie zwróciłam się do nieznajomego. - Ale
my się chyba jeszcze nie znamy. Jestem Hoshi, a ty to na pewno...
- Ile można na ciebie
czekać. - rzucił poirytowany mężczyzna, szorstkim i nieprzyjemnym głosem.
- To, że coś tam potrafisz nie czyni cię
jeszcze wyjątkową. Na przyszłość radzę się nie spóźniać.
Uuu... jak milutko,
pomyślałam nieco zaskoczona i zarazem rozczarowana, Szkoda, bo miałam
nadzieję, że nieco później zdejmiemy nasze maski..., ale w sumie jak
sobie życzysz.
- Wybacz mi panie, to
się już więcej nie powtórzy. - odrzekłam kpiąco i patrząc mu głęboko w oczy
wykonałam teatralny ukłon.
Blondyn cicho
zachichotał widząc moją postawę, ale zabójczy wzrok jego partnera momentalnie
przywrócił go do porządku. Super, chyba kogoś tu uraziłam, bo karzełek bez
zastanowienia ruszył w moją stronę i zatrzymał się dopiero w odległości na
wyciągnięcie ramion. Przez kilka kolejnych sekund mierzył mnie groźnym
wzrokiem.
- Lepiej mnie nie
lekceważ dzieciaku. - warknął ostrzegawczo, a jego ogon w międzyczasie oplótł
się wokół mojego tułowia. Nie zareagowałam na to jednak w żaden sposób.
Postanowiłam, że na zewnątrz zachowam spokój, chodź w środku czułam wyraźne
rozdrażnienie. - Udzielę ci pewnej rady, więc słuchaj uważnie, bo nie będę
powtarzał. Następnym razem w mojej obecności, nie zapominaj czym jest szacunek,
ponieważ możesz mi wierzyć, że źle się to dla ciebie skończy. - metalowy ogon
zacisnął się znacząco na moich płucach, przy czym na krótką chwilę pozbawił
mnie tchu.- Pierwsze ostrzeżenie. Następnym razem nie będę tak wyrozumiały.
Po tych słowach
wreszcie zabrał ze mnie swój stalowy ogon, a ja upadłam na kolana i łapczywie
zaczęłam chwytać powietrze. Obrzucił mnie jeszcze jednym, pełny pogardy
spojrzeniem i nie czekając na to aż się podniosę, po prostu jak gdyby nic
ruszył w drogę.
Jeśli chodzi o
Deidare to przez chwilę sprawiał wrażenie jakby się wahał czy mi aby nie pomóc.
Ostatecznie jednak nic nie mówiąc, obrócił się na pięcie i podążył za swoim
partnerem.
Nie miałam jednak
żalu do blondyna. Gdyby został i chciał mnie teraz wesprzeć prawdopodobnie to
na nim wyładowałabym całą negatywną energię. Dobrze, że sobie poszedł, bo
właśnie poczułam jak wściekłość przejmuje nade mną kontrolę.
Kurwa, z
całej siły walnęłam pięścią w ziemie, co on sobie wyobraża!?
Przypuszczałam, że
początki w Akatsuki mogą być trudne, ale żeby aż tak!? Jak ja miałam się do
cholery nie wychylać, kiedy ktoś otwarcie rzucał mi wyzwanie.
Szlag by go,
druga pięść uderzyła mocniej... przeklęty
karzeł.
W pierwszej chwili
zamierzałam wstać, przeciąć skórę na dłoni i rzucić mu się do gardła. Niestety
poczucie konsekwencji tym razem okazało się silniejsze bo po kilku głębszych
wdechach postanowiłam mu odpuścić... a przynajmniej na razie i to tylko
dlatego, że przypomniałam sobie słowa mistrza Ranmaru, które do dziś zresztą
siedzą mi w głowie. Pewne sentencje powtarzał dość często, dzięki czemu nawet
wtedy usłyszałam jak mówi : ,, Pamiętaj, Hoshi. Pierwsze nieporozumienia
rodzą późniejsze konflikty, a od tego już tylko jeden krok do pozyskania wcale
niepotrzebnych wrogów. ''
Mistrz Ran jak
zwykle musiał mieć rację. Nie chciałam przecież już na wstępie skreślać się w
oczach mojej nowej ''rodzinki''.
Podniosłam się więc
z kolan i szybki ruchem ręki otrzepałam płaszcz. Jeszcze przez chwilę stałam
tak w miejscu i spoglądałam na dwie, oddalające się sylwetki. Moje palce
zacisnęły się w pięści, a usta lekko skrzywiły.
Ok, karzełku.
1:0 dla ciebie... pomyślałam zawzięcie... ale to jeszcze nie koniec. Tak
chcesz się bawić? Dobrze. Pierwsza runda za nami, jednak pamiętaj... ten się
śmieję kto się śmieje ostatni. Jeszcze się przekonamy czyje będzie na
wierzchu.
* * *
Ohayo i od razu na wstępie, Gomenasai ludziska! Wiem, że od
dłuższego czasu nie wklejałam żadnych postów, ale możecie mi wierzyć, że sama
szczerze nad tym ubolewałam. Dlatego choćby nie wiem co, musiałam tu w końcu
wrócić. Rozgrzałam palce, postukałam nimi trochę w klawisze i tak oto jestem z tym nowym rozdzialikiem
:D Czy było warto? Mam nadzieję, że sprostał oczekiwaniom choć niektórym z was
bo brakowało w nim elementu, który odgrywa główną rolę w tym opowiadaniu. No
brawo, oczywiście, że chodzi o krew! Niestety w tym rozdziale nie dało się
dokonać żadnej transfuzji. Mimo to operacja przeprowadzona na treści przeszła
pomyślnie ;) A jeśli chodzi o komplikacje, no cóż... to chyba nic innego jak
negatywne komentarze. Dlatego zachęcam do nie zabijania tego bloga :)
Eutanazja tylko w ostateczności XD
Tak na poważnie to
czekam na wasze opinię i zachęcam do wyczekiwania na następny rozdział! Będzie
przemoc, będą wulgaryzmy (spokojnie, tylko w rozsądnej dawce), no i oczywiście
krew. W końcu to misja w stylu Akatsuki, więc wszystko może się zdarzyć. ;D