czwartek, 27 października 2016

Rozdział 2: W Organizacji (cz. 1)


   - Czy ja umarłam? - rzuciłam w przestrzeń, a mój głos odbił się echem od panujących wokół ciemności.

    Po brzegi skąpana w bezkresie pustki, miałam wrażenie, że nawet grunt pod moimi stopami był tylko iluzją. Może tak właśnie wygląda piekło? Miejsce pozbawione wszystkiego, a zarazem dostatecznie pełne niczego. Skazana na wieczne potępienie dusza, otrzymuje pętle na szyję, która jako sumienie skutecznie poddusza, ale nigdy na tyle mocno, by ją unicestwić. Czyżby tym razem, moje krwawe nemezis zawiodło mnie na dobre?

- Gdyby tak było, już od kilku dni biegałbym ze szczęścia... rzecz jasna na wolności. - stwierdził kwaśno, melodyjny baryton, dobiegający tuż za moimi plecami.

     Wystarczyło tylko się obrócić, by ujrzeć wielką postać mojego "życzliwego" przyjaciela. Tym razem leżał sobie spokojnie z łbem opartym na skrzyżowanych łapach. W tej pozycji wyglądał na prawdę uroczo, lecz ja znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że to tylko jedna z pośród wielu jego masek. Z pozoru przypomina rozkosznie puchatego wilczka, na którego widok nawet najbardziej zagorzałemu mordercy zmiękło by serce.
     Czasami również, emanowało od niego jakieś niezwykle subtelne uczucie, którego mimo wszystko nie byłam wstanie określić. Niestety wyczuwałam je tylko do momentu, gdy Akiva nie otwierał jadaczki. Właściwie to i tak bez znaczenia, bowiem wystarczyło tylko na chwilę zajrzeć w te zimne, pozbawione wyrazu oczy, by odkryć jego toksyczny środek, pełen wewnętrznego zepsucia.
      Oczywiście często wyobrażałam sobie jak dzielący nas chłód w jednej chwili topnieje, a nasze dusze nareszcie stają się jednością. To naprawdę piękna idea, ale nawet ona nie pozbawiła mnie złudzeń. Jestem pewna, że gdyby nie odgradzająca nas pieczęć, bez wahania odgryzłby mi głowę, albo zabił w inny, również oryginalny sposób.

Postąpiłam kilka kroków do przodu. Śnieg pod moimi stopami rozkosznie zachrupotał.

  - W sumie wielka szkoda - odcięłam się spokojnie - bo już mi gniją uszy od tej twojej pustej gadaniny.

  Akiva popatrzył na mnie z litością. Poczułam się dziwnie nieswojo pod ciężarem tego wzroku. Dopiero teraz, dotarł do mnie sens jego poprzednich słów.

  - Co? Jak to, że niby od kilku dni!? - krzyknęłam nie dowierzając.

     Czy to na pewno możliwe, bym tkwiła tu tyle czasu? Chodź gdyby głębiej się nad tym zastanowić, to moje ciało kontra wybuchowe notki, musiało zakończyć się stanem śpiączki. Zważając również na przeszłość, nie znajduje się w takiej sytuacji po raz pierwszy. Moje doświadczenie w tej kwestii, można było spokojnie zliczyć na dwóch palcach... no, teraz już na trzech.

  - Straszna z ciebie ofiara, Hoshi - powiedział kpiąco demon - aż trudno uwierzyć, że jeszcze żyjesz. Na twoim miejscu wolałbym się zabić. W ten sposób chociaż oddałabyś wielką przysługę dla świata, który miałby o jedno utrapienie lżej.

   Oto mój uroczy demon i jego drogocenne porady, ale spokojnie to zupełnie normalne. Wszystkie nasze spotkania przebiegają w ten sposób. Zdążyłam się już przyzwyczaić do jego złośliwości, dlatego przełknęłam tę uwagę z godnością.

  - Jak zwykle taki życzliwy, tylko zupełnie niepotrzebnie. - odparłam z przekąsem, kręcąc przy tym głową - Muszę cię rozczarować przyjacielu, ponieważ nie zamierzam na razie umierać. Poza tym, tak długo żyłeś w klatce, że jestem przekonana wręcz, iż nie poradziłbyś sobie na wolności...

    Nagle wstał i zbliżył swój łeb do odgradzającej nas lodowej tafli. Przypominał drapieżnika szykującego się do skoku, ale jego groźna postawa nie skłoniła mnie do ucieczki. Wręcz przeciwnie, czułam się bezpieczna, dopóki między nami stała pieczęć.

  - To się jeszcze okaże - warknął dobitnie - Pewna siebie jak zawsze, ale kiedyś za swoją zniewagę, przypłacisz własną krwią. I ja ci to mówię, a ja nigdy się nie mylę. - zakończył złowieszczo, eksponując górny rząd śnieżnobiałych kłów.

    Mimo woli zadrżałam. Jego lodowate słowa uderzyły w mój martwy punkt - serce. Czułam jak wypełniony pustką organ, wciąż wybija ten sam rytm. Chodź od dawna podporządkował się wyłącznie śmierci, na przekór tej całej dysharmonii, odgrywał główny epizod w moim sztucznie podtrzymywanym życiu.

    Akiva miał rację. Krwią za krew. Kiedyś przyjdzie mi wyrównać rachunki z losem, ale nie teraz. Jeszcze nie teraz.

  - Dzięki za pomyślną wróżbę piesku. - skłoniłam mu się lekko i posłałam bezczelny uśmieszek. - Wybacz, ale czas się obudzić. Innym razem wrócimy do tej rozmowy.

   Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, zamknęłam mocno oczy i z całej siły wbiłam sobie kunai, prosto w serce. Samo pragnienie odzyskania świadomości, nigdy nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Z własnego doświadczenia wiem, że człowiek budzi się tylko wtedy, gdy we śnie dzieje mu się jakaś krzywda, albo kiedy po prostu... umiera.


                                                  ********************
      

    Obudziłam się, gwałtownie przy tym siadając. Z trudem złapałam odrobinę powietrza. Czułam jakby zaraz miało rozsadzić mi płuca, a i serce z równą desperacją, próbowało się wyrwać z klatki piersiowej. Chcąc nie chcąc, z powrotem opadłam z głową na poduszkę.
    Przymknęłam na chwilę oczy, by odrobinę się uspokoić. Po kilku minutach ból ustępował. Nie zniknął całkowicie, ale stał się na tyle znośny, żeby podjąć próbę przeanalizowania tej całej sytuacji.
   Usiadłam tym razem bardzo powoli i szczegółowo zlustrowałam pomieszczenie.

    Pierwsza rzecz jakiej wręcz nie dało się nie zauważyć to panująca wokoło czystość. Dwie podłużne lampy, zwisające z sufitu zdawały się tylko potwierdzać ten jałowy klimat, bo padające z góry światło, całkowicie rozpraszało się po kredowych ścianach, czyniąc je jeszcze bardziej jasnymi, niż były one w rzeczywistości. Alabastrowa pościel na wszystkich trzech łóżkach, również dołączyła do mlecznego schematu, który jednoznacznie nakreślał się w tym schludnym pomieszczeniu.
    Nawet te dwie wysokie, stojące przy przeciwnej ścianie szafy, nie pozwoliły sobie na odrobinę kolorowej ekspresji, ponieważ w tym śnieżnym tonie jaki posiadały, o niebo łatwiej było im wtopić się w tło. Tylko drewniana struktura podłogi, nijak pasowała do harmonijnie narzuconej wszędzie bieli, bo jej czarna jak heban powierzchnia urządzona była w całkowicie sprzecznej tonacji.                    Przynajmniej pojawił się jakiś kontrast, a jak powszechnie wiadomo, czarne z białym to wyjątkowo trafne połączenie jeśli chodzi o sztukę.

     Wracając do wniosków z tej mojej wnikliwej obserwacji, uznałam że to pomieszczenie było jak mini szpital w pigułce, a mówiąc prościej salą chorych. Było to całkiem prawdopodobne skoro leżałam tutaj tak długo, będąc nieprzytomną i pewnie uwierzyłabym w tą wersje bez zastanowienia, gdyby nie wątpliwość w postaci braku okien. To nieco dziwne, że miejsce w którym ludzie mają szybciej wyzdrowieć, nie ma dostępu do świeżego powietrza. Mówiło to więc jasno, że albo znajdowałam się gdzieś pod ziemią, albo ktoś tu zatrudnił niedorozwiniętego architekta.

   Mniejsza z tym, przecież zostałam porwana do cholery!

   Akatsuki ma przechlapane, myślałam bezwzględnie. Niech no tylko, któreś z tych pseudo tworów wpadnie mi w ręce. "Bóg" i "Anioł", że też dałam się nabrać. Gdyby nie moja głupia fantazja, tedy oboje robiliby za martwą naturę... Zresztą, nie ważne, później wymyślę im śmierć na jaką sobie zasłużyli. Wpierw jednak muszę stąd uciec. To jest teraz najważniejsze...

    Przede wszystkim uniosłam rękę do czoła i na całe szczęście, opaska Ame znajdowała się na swoim miejscu. Później zrzuciłam z siebie kołdrę, by obejrzeć w jakim stanie znajduje się moje ciało. Odetchnęłam z ulgą widząc, że zdążyło się już zregenerować. Miałam na sobie wciąż te same niebieskie spodnie i białą koszule co przedtem, tylko nogi były teraz bose.

    Rozejrzałam się wokół. Obuwie bezpiecznie spoczywało na ziemi, ale po kusurigamie nie było nawet śladu. W zasadzie to bardzo rozsądnie z ich strony, że nie zostawili mi żadnej broni, ale to żadna przeszkoda dla kunoichi z tak osobliwymi zdolnościami. W rzeczy samej oręż, był mi całkowicie zbędny.

     Zeskoczyłam z łóżka, krzywiąc się przy tym z bólu, kiedy to zaliczyłam bolesny kontakt z podłogą. Chodź wszystkie rany zdążyły się już zagoić, to zesztywniałe kończyny wyraźnie nie pozwalały o sobie zapomnieć. Zbyt długo leżałam bez ruchu. Przez jakiś czas będę odczuwała te niezbyt przyjemne skutki, ale jak zawsze, wkrótce wszystko wróci do normy.

    Naciągnęłam ostrożnie buty, po czym chwiejnie ruszyłam w stronę drzwi. Po krotce do nich dotarłam i  pociągnęłam za klamkę, ale oczywiście okazały się być zamknięte.

   Niech to szlag, pomyślałam zdenerwowana.

  Trzeba było przyznać, że trochę się przygotowali, ale nie dość dobrze skoro myśleli, że ich poniekąd słuszny brak zaufania, zdoła mnie tutaj zatrzymać. Tego typu błahostka jak zamknięty zamek to tylko dodatkowa zachęta dla kogoś takiego jak ja.

    Sięgnęłam prawą ręką do swoich szczepionych nadal gumką, szkarłatnych włosów. Chwila pełna napięcia, podczas poszukiwań niewielkiego przedmiotu, który już nie raz okazał się być niezawodnym sobowtórem każdego klucza. Lecz minę pełną niepewności, szybko zastępuje wyraz pełen triumfu, a moje oczy świecą jasno niczym dwa słońca, wpatrując się w małą, ale jakże cenną... metalową wsuwkę.
    Dyskretny niezbędnik każdego złodzieja, a przynajmniej dość zuchwałej i całkiem nieźle obytej złodziejki. Wiedza nabyta u mistrza Ranmaru już nie po raz pierwszy ratuje mi tyłek i chodź wstyd się do tego przyznać, wielce prawdopodobne, że nie po raz ostatni.
   Jeszcze tylko kilka sprawnych ruchów, których efektem było jakże słodkie dla moich uszu szczęknięcie zamka. Drzwi do wolności zostały otwarte, a w każdym bądź razie pierwsze z wielu. Mam nadzieję, że pozostałe przeszkody pokonam równie łatwo i szybko, ale to się dopiero okaże.

    Ukryłam wsuwkę z powrotem we włosach i pociągnęłam za klamkę do dołu. Uchyliłam lekko drzwi i wyjrzałam na zewnątrz. Póki co droga wolna, dlatego śmiało wyszłam na korytarz. Kompletnie nie wiedziałam w którą stronę powinnam iść, a gdy w końcu obrałam sobie kierunek, nie zdążyłam dojść nawet do połowy, bo usłyszałam zbliżające się głosy.

  Co robić? Co robić?, myślałam chaotycznie. Przyznaję, że lekko spanikowałam, ale jakby nie patrzeć znajdowałam się na terytorium wroga. Mój instynkt samozachowawczy zdecydowanie nakazywał mi się gdzieś schować, pytanie tylko gdzie.

    Dopadłam do drzwi po swojej prawej stronie, ale okazały się być zamknięte. Szlag, kroki były coraz donośniejsze. Chyba w ostatniej chwili doskoczyłam do drzwi na przeciwko i całe szczęście ich nie zablokowany zamek pozwolił mi wejść.
    Zamknęłam drzwi po cichu, lecz zdecydowanie i szybko. Zwrócona do nich twarzą, odetchnęłam z ulgą i obróciłam się na pięcie, by obejrzeć mój tymczasowy schron. Przeżyłam ogromny szok.

    Krew, była dosłownie wszędzie.
    Zarówno podłoga jak i ściany reprezentowały fascynujący obraz bordowej posoki. Zaschnięte już plamy, linie i  kropki. Szkarłatna sztuka w niezbyt oryginalnej formie wizualnej, ale to bardzo wysokie standardy pod względem jej ilości. Stałam jak zahipnotyzowana, dopóki mojej uwagi nie przykuła wielka, posiadająca trzy ostrza, kosa.

  Ciekawe czy w walce jest tak samo imponująca co wygląda, pomyślałam podekscytowana.

    Z niepokojącym błyskiem fascynacji, podeszłam w stronę broni opartej o wezgłowie łóżka. Przejechałam delikatnie palcem po metalowej powierzchni, by w ułamek sekundy, poczuć jak spływająca strużka krwi, rysuje czerwoną kreskę. Uniosłam rękę na wysokość głowy, żeby szkarłatne linie, spływały po całej mojej dłoni. Nie pozwoliłam sobie jednak na upojenie się tym krwawym aperitif, a nawet już nie zdążyłam, ponieważ moją uwagę, przyciągnął wielki, bordowy symbol, narysowany na ścianie tuż za łóżkiem. Był to odwrócony trójkąt, w środku okręgu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co on oznaczał...

   Niespodziewanie ktoś złapał mnie od tyłu, skutecznie przy tym uniemożliwiając mi jakąkolwiek formę obrony. Jedną ręką wykręcił mi do tyłu nadgarstek. Drugą zaś zasłonił mi usta, w ten sposób tłumiąc mój okrzyk zaskoczenia, spowodowany jego obecnością.

  - Już od dawna mówiłem Liderowi, że potrzebuje sprzątaczki. Powoli zaczynałem się martwić, czy aby nie zapomniał o mojej prośbie. - wyszeptał mi wprost do ucha, a jego ciepły oddech wywołał fale dreszczy, które rozkosznie rozeszły się wzdłuż mojego ciała.

     Obróciłam się do tyłu, by zobaczyć z kim mam do czynienia. Gdy nasze oczy się spotkały, moje serce niespodziewanie zaczęło bić szybciej. Niesamowicie intensywne spojrzenie o cudownej, fiołkowej barwie, oddziaływało na mnie w nieokreślony sposób. Pewnie dlatego, że poza tym wyjątkowym odcieniem, w jego oczach kryło się coś jeszcze. Dobrze wiedziałam, że ten mroczny błysk to nic innego jak głęboko skrywane zło.
    Miałam okazję ujrzeć je bardzo wiele razy. Nieraz w oczach swych ofiar. Czasami gdy spoglądałam w niczym nie zmąconą taflę wody. Ale zwłaszcza wtedy, gdy brałam do ręki lustro, które następnie zawsze z wielkim bólem, rozbijałam o ziemię bądź najbliższą ścianę.

    Poczułam jakbym stała przed własnym odbiciem, lecz zaraz się opamiętałam. Miałam przecież przed sobą białowłosego mężczyznę, wyższego ode mnie prawie o głowę. Mimo,że od początku większą uwagę skupiałam na jego oczach, nie umknął mi również fakt, iż był on naprawdę przystojny.

    Nagle uścisk na moim nadgarstku, znacznie zelżał, a dowodziło to tylko, że jego reakcja musiała być całkiem zbliżona do mojej. Oboje trwaliśmy w tym spojrzeniu, a ja miałam wrażenie jakby czas nagle stanął i jednocześnie przy tym zamieniając nas w posągi. Jedyną oznaką o nadal płynącym w obu ciałach życiu, stanowiły wyłącznie dość płytkie, miarowe oddechy.
   Przez moment zapragnęłam zatrzymać tą chwilę na dłużej. Byłam skłonna nawet uwiecznić jego osobę na jednej z pustych wciąż kartek w moim rysowniku. Chodź odkąd nie ma przy mnie Ranmaru, rysowałam wyłącznie wszystko to, co było definitywnie już martwe. Dla tych oczu jednak chciałam zrobić wyjątek, ale tym razem rozsądek musiał wziąć górę nad bezmyślną fascynacją.

   Instynktownie zatem wykorzystując jego nieuwagę, z całej siły kopnęłam go w krocze. Od razu mnie puścił, przykładając swoje obie dłonie na skrzywdzone miejsce, po czym osunął się powoli na ziemię z grymasem bólu. Gdy wbił we mnie spojrzenie dostrzegłam również coś na kształt... rozkoszy? Czyżby ten szurnięty gość, lubił odczuwać ból? Jeśli tak, to pierwszy masochista z jakim w życiu się spotkałam, ale za to tylko kolejny psychopata na długiej liście cudaków z jakim przyszło mi kiedykolwiek się spotkać.

  Nie pomyliłam się również z porównaniem jego osoby do siebie. W zamglonych chwilowym uniesieniem oczach, z całą pewnością czaił się mord.

  - Ty...mała...suko... - wycedził z trudem, lecz ja nie czekałam juz na dalszy ciąg jego wypowiedzi, tylko naprędce ruszyłam do drzwi.

     Niczym torpeda wystrzeliłam na korytarz i pobiegłam w pierwszą lepszą stronę.
Nie zwalniając tempa, tylko na chwilę odwróciłam głowę, by sprawdzić, czy białowłosy mężczyzna przypadkiem nie siedzi mi na ogonie. Niestety gdy na powrót się odwróciłam, nagle otworzyły sie drzwi po prawej stronie korytarza. Oczywiście stało się to zbyt gwałtownie, więc nie miałam żadnych szans na to by wyhamować.
   
     Walnęłam w nie głową z dużym impetem, przez co odrzuciło mnie jakieś dwa metry dalej. Odruchowo przyłożyłam rękę do czoła. Czułam znaczny szum w uszach oraz miałam wrażenie, że świat wokół zaczął wirować.
     Z resztkami orientacji usiadłam na ziemi, bo coraz bardziej robiło mi się słabo. Kątem oka dostrzegłam postać w płaszczu Akatsuki. W jednej chwili znalazł się tuż obok mnie. Zanim na dobre straciłam przytomność, zobaczyłam  te niesamowite ślepia. Intensywne, czerwone oczy, a w środku trzy czarne łezki.
    Nareszcie miałam okazję ujrzeć oczy o których kiedyś opowiadał mi Ranmaru.        
    Światowej sławy Kekei Genakai. Sharingan.    

                                           
                                               ******************


     Cześć wszystkim, tu wasza Hakumei :) Z przykrością powiadamiam, że rozdział ten musiałam podzielić na dwie części, czyli dwa osobne rozdziały. To nic osobistego, tylko w takim tempie pisania po prostu zabraknie mi tekstu na odpowiednie rozwinięcie tej historii. Znowu bardziej skupiłam się na opisach, ale zapewniam was, że w kolejnym rozdziale będziecie wręcz dławić się w tej bezkresnej głębi dialogów. Oczywiście żartuje :)  W dalszym ciągu gorąco, zachęcam was do pozostawiania komentarzy. Nie bójcie się, klawiatura nie gryzie :D        




         

3 komentarze:

  1. Na prawdę ci kibicuję przy kolejnych rozdziałach i będe opserwować tą historię z zapartym tchem ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu znalazłam czas by przeczytać ten rozdział :) Ładnie, opisy zadowalające i Hidan (!) - jak ja go uwielbiam. I mimo iż wypowiedział tylko trzy zdania, już czuję, że ciekawie go wykreujesz. Jak przeczytałam opis pokoju pełnego krwi, już wiedziałam do kogo należy.
    Ciekawa jestem, w którą stronę pokierujesz opowiadanie i dzięki temu nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Cóż pozostało mi tylko czekać.
    Ps: mała uwaga - opisałaś włosy Hoshi jako szkarłatne jak morfina. Wiem, że wyrabiać można ją (morfinę) z maku, ale wydaje mi się, że jako substancja jest bezbarwna. Aczkolwiek może się nie znam xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki z przeczytanie rozdziału i za uwagę :) bo z tą "morfiną" to małe niedopatrzenie z mojej strony...

      Usuń