wtorek, 7 lutego 2017

Rozdział 4: ''Jashin" vs. ''Krew"



   Nosił ten sam strój co wszyscy tylko z tą małą różnicą, że w jego wykonaniu płaszcz prezentował się do połowy rozpięty. Zgadywałam, że pewnie przez wzgląd na zwisający z jego szyi symbol. Odwrócony trójkąt w okręgu, poprzednio wymalowany krwią na jednej ze ścian, teraz w formie czerwonego medalionu dumnie zdobił nagą klatkę piersiową swego właściciela. Zapewne znajdował się na niej przez cały ten czas, a ja po prostu nie zwróciłam na niego uwagi. Nic bardziej mylnego, gdyż wtedy moje zainteresowanie niemal wyłącznie skupiło się na jego twarzy. Teraz zresztą było podobnie. Rzuciłam jeszcze tylko okiem na kosę, którą dzierżył w prawej dłoni by już w następnej chwili spoglądać mu prosto w oczy. Fiołkowe tęczówki błyszczały groźnie, a usta wykrzywił szelmowski uśmieszek. Od razu przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie. Wyraz jego twarzy nie wróżył niczego dobrego.
   Pewnie chodziło o tego kopniaka w krocze. Czyżby rozmyślał o zemście?
   Bo jeśli tak, to trafił pod niewłaściwy adres. Matka Pokora i Ojciec Obawa to nie moi krewni. Tutaj zamieszkują wyłącznie nienawiść, pogarda i przykry fetor rozczarowania. Drzwi otwarte są dla każdego rzecz jasna, więc śmiało można wejść do środka. Lecz jeśli wejdzie tu chodź raz i popełni błąd, to już nigdy więcej nie opuści tego miejsca... no, a przynajmniej nie pozostając w jednym kawałku...

   Moje rozmyślania przerwał stojący za moimi plecami Kisame.
  
   - Oczywiście. Jak mogłem o tym zapomnieć. - nad wyraz uprzejmy głos rekiniastego aż ociekał ironią. Czyżby ta dwójka nie darzyła się sympatią? pomyślałam, słysząc ton który pozostawiał wiele do życzenia. Kisame westchnął cicho i zwrócił się do mnie. - Hoshi, proszę poznaj...
  
    - My się już znamy. - stwierdziłam krzyżując ręce na piersi. - Ty jesteś... - ...gościem, który szuka kłopotów, chciałam powiedzieć, ale siwowłosy postanowił mi przerwać.

   - Mów mi Hidan, laleczko. - dokończył za mnie mężczyzna. Następnie przechylił się lekko w moją stronę i dodał ściszonym głosem. - Tak szybko uciekłaś, że nie zdążyłem ci się nawet odwdzięczyć. Naprawdę wielka szkoda bo musisz wiedzieć, że mnie się nie ignoruje, mała. To co, załatwimy to teraz przy wszystkich... - zawiesił na chwilę głos i jeszcze bardziej wychylił się do przodu. Nie wiedzieć kiedy, a jego twarz znalazła się tuż przy mojej. Ciepło jego oddechu rzucone na mój kark, rozeszło się falą po całym ciele. Mimo woli zadrżałam. - ...a może wolisz przejść do bardziej... ustronnego... miejsca? - wymruczał specjalnie cedząc słowa by na koniec z premedytacją musnąć językiem po mojej skórze.
   
   Tego było za wiele. Gwałtownie go od siebie odepchnęłam, ale to tylko poszerzyło jego i tak już złośliwy uśmieszek. Czułam jak ogrania mnie wściekłość, ale w zdusiłam to uczucie jeszcze w zarodku, gdyż nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł.

   Tak chcesz się bawić? Zgoda, zabawmy się, uśmiechnęłam się w duchu i bez najmniejszej zwłoki przystąpiłam do działania. Schowałam prawą rękę za plecy i zawinęłam palce w pięść.
  
  - Hoshi... -  Kisame upomniał mnie cicho, widząc co zamierzam zrobić. Położył mi rękę na ramieniu, ale ja strzepnęłam ją zdecydowanie i ruszyłam w stronę Hidana.
  
   - No i co, wybrałaś laleczko? - rzucił zaczepnie.
  
   - Tak. Załatwimy to teraz przy wszystkich. - zdecydowałam spoglądając mu prosto w oczy. Uśmiechnęłam się tajemniczo i kiwnęłam palcem na znak aby się zbliżył. Twarz Hidana znalazła się kilka centymetrów od mojej. Idealnie. - Ale najpierw chciałabym ci kogoś przedstawić, zgoda?
   
   Siwowłosy odpowiedział mi uśmiechem, który... zgasł równie szybko co się pojawił. Właściwie to ja go zgasiłam. Z całej siły rąbnęłam go pięścią w twarz. Kosa wypadła mu z dłoni i z głuchym łoskotem uderzyła o posadzkę. Natomiast samo uderzenie zwaliło chłopaka z nóg i sprowadzony do poziomu Hidan przycisnął ręce do twarzy.
   
   Podniosłam pięść w teatralnym geście i uśmiechnęłam się szczerze usatysfakcjonowana.
  
   - Hidan, proszę poznaj to jest Piącha. - odrzekłam wesoło wyciągając w jego stronę nadal zaciśnięta dłoń. Następnie cofnęłam rękę i przyciągnęłam na wysokość ucha. - Piącho, mam zaszczyt ci przedstawić, to jest... co mówisz? - udałam, że moja kończyna posiada własny głos, a ja rozumiem co ona mówi. Pokiwałam głową ze zrozumieniem i dodałam kpiącym tonem. - No tak, masz rację. Wy się już przecież znacie.
    
   Za moimi plecami rozległ się dźwięk kilku stłumionych chichotów.
  
   - Ha, ha, ha. Zabawne, co nie? Laska dała mi w mordę. Normalnie boki zrywać! - stwierdził Hidan (ku mojemu zdziwieniu nieco rozbawionym głosem). Otarł krew z rozciętej wargi i chwycił do ręki swoją kose. Wstał nieco chwiejnie i z zadziornym uśmiechem na twarzy spojrzał mi prosto w oczy. - No nieźle, mała. Chodź przyznam, że po nowym członku Akatsuki spodziewałem się czegoś więcej. Jeśli przedstawienie z piąchą to szczyt twoich możliwości to w prawdziwej walce okażesz się pewnie do niczego. - stwierdził kpiąco i kontynuował tym samym tonem. - Ale nie bój nic laleczko, organizacja wciąż nie ma osoby od zapewniania rozrywki. Uważam, że świetnie sprawdziłabyś się na tym stanowisku. W końcu czego więcej można oczekiwać po dziewczynie. 
   
   Mowa Hidana głęboko mnie dotknęła, ale nie zdołała wytrącić mnie z równowagi. Postanowiłam wcielić w życie jego wizje. Mogę zapewniać ludziom rozrywkę, a jakże!
  
   Dzięki za pomysł Hidan, w nagrodę to ty jako pierwszy będziesz się bawił...                                                                                       
   -  Chcesz się rozerwać Hidan... Proszę bardzo.  - uśmiechnęłam się cierpko i wyjęłam spod płaszcza kunai. Przyłożyłam ostrze do wewnętrznej części dłoni i...
  
   - Dość tego! - nagle tuż przy mnie pojawił się Pain. Jego dłoń stanowczo zacisnęła się na moim nadgarstku. - Nie będziecie walczyć w środku organizacji. Czy to jest dla ciebie jasne?
   
   Pod wpływem impulsu wyszarpałam rękę z uścisku Lidera i jeszcze na krótko po tym mierzyliśmy się wzrokiem. W końcu uświadomiłam sobie, że dopiero co zawarłam z Painem układ, którego warunki między innymi dotyczyły właśnie podporządkowania. Ostatecznie więc odpuściłam. Odetchnęłam głęboko i schowałam kunai z powrotem pod płaszcz . Posłuszeństwo... Posłuszeństwo...
  
   - Jak słońce. - bąknęłam cicho i przeniosłam swój wzrok z powrotem na Hidana. Jego usta wykrzywił kpiący uśmieszek. Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Spokojnie, Hoshi... tylko spokojnie...   
   - To świetnie. - Pain potarł ręką czoło i zwrócił się bezpośrednio do naszej dwójki. - Słuchajcie uważnie, bo nie zamierzam dwa razy tego powtarzać. Organizacja to nie miejsce na pokaz siły. Po pierwsze jest tu zdecydowanie za mało miejsca. Żeby stoczyć prawdziwą walkę, a nie urządzać tylko bezsensowne przepychanki, potrzebne są na to korzystne warunki. Po drugie oboje jesteście członkami Akatsuki, więc żadne z was nie musi udowadniać ile potrafi.  Dlatego nie widzę  jakiegokolwiek sensownego powodu dla którego mielibyście teraz ze sobą walczyć.

   Chociażby dlatego, żeby posłać Hidana prosto do piachu, pomyślałam z przekonaniem, po czym stwierdziłam dosyć podobnie, ale już na głos : 

   -  Chce pokazać wszystkim czemu się tu znalazłam.
  
   - Naprawdę uważasz, że to konieczne? - zapytał Pain zamyślonym głosem.
  
   - Tak. - odrzekłam zdecydowanie.

   - Liderze, za pozwoleniem. - nieoczekiwanie odezwał się rekiniasty. Pain skinął głową i Kisame powiedział : - Muszę wtrącić, że to nie jest zbyt dobry pomysł. Moc Hoshi jest...

   - … zapewne nieco słabsza od mocy jaką dysponuje Hidan. Dziękuję za przypomnienie Kisame. - dokończyłam za niego rzucając mu znaczące spojrzenie. Jeszcze jedno słowo, a zajmiesz miejsce Hidana.  Następnie zwróciłam się bezpośrednio do Paina. - Mimo wszystko jeśli to możliwe nadal pragnę się spróbować w walce z  Hidanem. - odrzekłam skruszonym głosem. -  Prawdopodobnie nie wygram, w końcu jestem tylko dziewczyną. Ale, za pozwoleniem... Liderze, potraktujmy to jak swego rodzaju inicjacje. Może Hidan słusznie sądzi, że nie nadaje się do Akatsuki. Uważam, że wypada to sprawdzić. Wtedy zyskamy pewność czy być może Lider jak i inni również, nie pomylił się co do mnie. -  wskazałam na siebie dłonią i przelotnie zerknęłam na Kisame. Rekiniasty spiorunował mnie wzrokiem. - Poza tym prócz samych nudnych misji przypuszczam, że w Akatsuki raczej niewiele się dzieje. Czemu więc nie zapewnić im trochę godziwej rozrywki? W końcu idealnie się do tego nadaje. - posłałam Hidanowi miażdżące spojrzenie i na powrót zwróciłam się do Paina. - Jak sądzisz Pai... to znaczy Liderze? - spytałam z miną niewiniątka.
   
   Pain milczał i tylko spoglądał na mnie przenikliwym wzrokiem.
   
  Czyżby się wahał?

  - To idealny pomysł. - wtrącił entuzjastycznie Hidan i uśmiechnął się wrednie. - Jestem za. Skoro dziewczyna sama się o to prosi. Najwyższy czas się przekonać ile jesteś warta. - rzucił w moją stronę znacząco się przy tym uśmiechając.
  
    Pain popatrzył to na Hidana, to na mnie, to na resztę członków by ostatecznie spojrzeć na Kisame. Rekiniasty z lekka kiwał głową. Był przeciwny. Poczułam się nieco urażona, gdyż chciałam się wykazać, a w tym momencie zdanie Kisame mogło ostatecznie zaważyć na decyzji Paina. Rekiniasty wiedział do czego jestem zdolna, więc nie dziwić mu się dlaczego stawał murem na mojej zachciance. Natomiast jeśli chodzi o Lidera to przypuszczam, że jest równie dobrze poinformowany w mojej kwestii. W końcu gdyby nie wiedział jak wielką potęgą dysponuje to z pewnością nie zwróciłby na mnie nawet cienia uwagi.
   
   Panowała cisza. W końcu Lider przewrócił oczami.
  
   - Oszaleje tu z wami kiedyś. - westchnął i obdarzył mnie nieprzeniknionym spojrzeniem. -  Jestem przeciwny rozlewowi krwi jeśli chodzi o członków mojej organizacji. Gdyby nie fakt, że twoim przeciwnikiem ma zostać Hidan, w życiu bym się nie zgodził Hoshi. - stwierdził wymownie Pain, ale ja nie miałam zielonego pojęcia co ma na myśli. Ściągnął ręce za plecy i zawyrokował. - Zaraz opuścimy organizację, ale najpierw przedstaw się pozostałym.
   
   Poczułam jak wzbiera we mnie zadowolenie. Zgodził się, naprawdę się zgodził! Spojrzałam na niego z wdzięcznością i już nic nie mówiąc z pokorą wykonałam jego polecenie.  
   
  - Jestem Izunami Hoshi... - skłoniłam się teatralnie i z ironicznym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy, dodałam: - ...i jak widzicie dostąpiłam wielkiego zaszczytu przyłączenia się do waszej rodzinki. Mam nadzieję, że przyjmiecie to do wiadomości bez większych obiekcji, bo szczerze mówiąc wolałabym zachować z wami pokojowe stosunki. -  tu spojrzałam wymownie na Hidana, ale on w odpowiedzi prychnął pogardliwie. -  Nie szukam wrogów i możecie mi wierzyć, że żaden z tu obecnych, też nie. - stwierdziłam stanowczo i omiotłam wszystkich znaczącym spojrzeniem.

  Przez chwilę wszyscy milczeli. Ucieszyłam się już w duchu, że żaden z nich tego nie skomentował, gdy nagle... 
   
  - Tobi to dobry chłopiec! Tobi będzie twoim nowym przyjacielem! - chłopak w pomarańczowej masce zaklaskał wesoło w dłonie,  jednocześnie przy tym przeskakując w miejscu z nogi na nogę.
  
  On się zemnie nabija, czy może po prostu ma coś z głową?, zastanowiłam się przez chwilę.
  
  Jednak odpowiedź zdała się oczywista kiedy chłopak podbiegł do mnie znienacka i zamknął mocno w niedźwiedzim uścisku. Zapewne nic bym sobie z tego nie robiła ( no bo przecież na wszystkich kolesi działam w ten sposób ;D ) gdyby nie fakt, że miałam wyjątkowy uraz do wszelkich zamaskowanych istot. Bo, chodź chłopak zwany Tobim sprawiał wrażenie nieszkodliwego to w moich oczach nadal był postrzegany jako potencjalne zagrożenie. Był zdecydowanie za blisko. Zrobiło mi się duszno, a przez moją głowę przemknęły znajome obrazy.

  ,,Mężczyzna w masce... a potem Ranmaru... i on... on... NIE!'', wzdrygnęłam się na samą myśl.

   - Puść! - wyrzuciłam z siebie tylko jedno słowo, ale tak lodowatym tonem, że chłopak odskoczył ode mnie jak poparzony.
  
  - Przepraszam. - bąknął zamaskowany skruszonym głosem. Ze spuszczoną głową wrócił na swoje miejsce. - Tobi nie chciał nic złego.
   
   Odprowadziłam go wzrokiem nadal wzburzona. Lepiej, żeby ten świr trzymał się ode mnie z daleka bo następnym razem nie ręczę za siebie. Uspokoiłam się nieco i przewróciłam oczami.

  Błagam! Niech tylko pozostali nie okażą się równie nienormalni jak on.
   
   Na szczęście nie okazali się... no, a przynajmniej z pozoru. Ciężko ocenić ludzi kiedy to z wielką łaską, rzucają ci do wiadomości zaledwie swoje imię. No, ale chodziarz dowiedziałam się, że : czarnowłosy chłopak ze słynnym Sharingannem miał na imię Itachi Uchicha ; wysoki zamaskowany mężczyzna o blado zielonych świdrujących oczkach to Kakuzu ; rosiczko-człowiek posiadający białą i czarną połowę wabił się Zetsu ; blond włosy osobnik w moim wieku o błękitnych oczach i delikatnych rysach twarzy ( jak się okazało ku moim wątpliwością – jednak chłopak :P ) to  Deidara ; i na końcu pochodzący z Suny, czerwonowłosy szczeniak (ten od płynów trzeźwiących) zwany nie inaczej jak Sasori Akasuna. 
  
   Prócz nich byli oczywiście jeszcze : Lider, mój przyjaciel Kisame Hoshigaki, ten siwowłosy dupek Hidan, noszący maskę przypominającą dynie (chyba trochę niedorozwinięty) Tobi oraz piękna kobieta ''anioł'' imieniem Konan.  
  
  To jest właśnie cały skład Akatsuki. A właściwie to był cały skład bo teraz dołączyłam do niego jeszcze ja. Czerwona Królowa. Dziewczyna z piekła rodem naznaczona krwią. Zabójczyni, złodziejka  i artystka w jednej osobie. Najjaśniejsza z wszystkich gwiazd... Izunami Hoshi.
  
  Kiedy już kwestię zapoznawczą mieliśmy za sobą, ostatni raz zerknęłam na każdego po kolei i… szczerze mówiąc ich miny jakoś specjalnie nie pokrzepiały mnie do walki, a wręcz przeciwnie. Były trochę jak zły omen, który zwiastował nic innego jak nieoczekiwaną klęskę...
  
  Mój przeciwnik Hidan zdaję się, że zwycięstwo miał odmalowane na twarzy. Fiołkowe oczy błyszczały kpiąco, a usta wykrzywił w pogardliwym uśmiechu.
   
  Pewność siebie bywa zgubna... i kto to mówi.
   
   Rekiniasty przyjaciel Kisame niestety do końca przywdział maskę statecznego rodzica. Wydawał się być zdecydowanie przeciwny i przez to nieco zły, lecz zarazem przy tym szczerze przejęty i otwarcie zatroskany.
  
   Wrzuć na luz ''tatuśku'' ...Wszystko jest pod kontrolą.

  Jeśli chodzi o Lidera to w jego przypadku nie potrafiłam go tak do końca rozgryźć. Jego twarz jak zwykle była skrzętnie ukryta pod grubą warstwą obojętności. Jednak śmiałam twierdzić, że zbliżająca się walka nawet w nim rozbudziła głęboko skrywane emocje, bo chodź przenikliwe oczy Rinnegana błyszczały ozięble to teraz ponad to jątrzyła się w nich swego rodzaju ciekawość.
  
   Iskra zainteresowania została wskrzeszona. Czas wzniecić prawdziwą pożogę.  
  
   A co do reszty organizacji to niektórzy wydawali się nawet przejęci, podczas gdy pozostałym najwyraźniej było wszystko jedno.
   
   Entuzjazm to zdecydowanie wrodzona cecha |;P
   
   Natomiast co się tyczy już każdego członka Brzasku z osobna to śmiałam przypuszczać, że podczas walki nie doczekam się choćby cienia jakiegoś kibica. Żaden z nich (no, może z wyjątkiem  ''papy” Kisame)  raczej nie obstawiał na mnie jako na przyszłą zwyciężczynię. Koniec końców wcale się temu nie dziwić. Umiejętności Hidana były poniekąd im znane, a moje... niekoniecznie. Bo chodź Pain nawiązał wcześniej do naszych zbliżonych do siebie mocy to ta kwestia wciąż pozostawała dla wielu niewiadomą. Dla mnie także, ale jakoś szczególnie się tym faktem nie przejmowałam. Czymkolwiek bowiem zaskoczy mnie Hidan to w istocie będzie tylko niegroźnym ruchem, który niewątpliwie sparuje by w następstwie odpowiedzieć mu dwukrotnie większą siłą.
   Jeśli chodzi o zwycięstwo to w tym temacie nie okazałam tej zazwyczaj cechującej mnie ignorancji. Nazbyt dobrze bowiem wiedziałam, że Akatsuki kształtuje potęga, która zbudowana została na fundamentach tych najsilniejszych graczy. Byłabym więc głupia lekceważąc tak szczególne fakty. Co nieznaczny, że głupotą byłoby również głęboko wierzyć we własne zdolności.
   Dlatego nie przypuszczałam, że to właśnie ja zwyciężę …, po prostu byłam przekonana, że nie przegram.  
  
  -  Ruszamy. - ogłosił wreszcie Pain i skierował się w stronę drzwi.
  
  Nie namyślając się wiele, zdjęłam z siebie płaszcz i rzuciłam go w stronę Kisame. Lekko zdezorientowany pochwycił go przed twarzą i posłał mi surowe spojrzenie.
  
  - Zaopiekuj się nim na czas walki, zgoda? - powiedziałam z łobuzerskim uśmiechem.

  - Hoshi... - zaczął ostrzegawczym tonem, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.

  - Dzięki Kis! Później pogadamy. Obiecuje. -  skwitowałam pojednawczo i puściłam mu oczko.
   Wyminęłam wszystkich i znalazłam się obok Lidera. Pain nie zwalniając kroku, spojrzał na mnie znacząco.
  
  - Kisame zdawał się być czymś mocno przejęty. Jeśli bardzo chcesz możesz z nim przez chwilę porozmawiać. - rzucił oficjalnym tonem.
   
  Wzdrygnęłam się na samą myśl. Nie teraz, tylko nie teraz.    
  
  -  Cokolwiek to jest może zaczekać. - stwierdziłam z machnięciem ręki. -  Porozmawiam z nim po walce.

  Pain przez chwilę milczał. Lepiej zakończmy ten temat, pomyślałam błagalnie. W napięciu oczekiwałam na jego odpowiedź.   
  
  - Jak uważasz. - skwitował ostatecznie.
   
  Phi, odetchnęłam w duchu, na szczęście Pain nie zamierzał tego drążyć.  Chwała ci za to, Liderze! Rozmowa z rekiniastym to ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebuje.
   
   Żadne z nas nie odrzekło już ani słowa.  Po nieznacznym przemierzeniu kilku korytarzy, wreszcie opuściliśmy organizację.

                                                                    *     *     *

    Okazało się, że całkiem niedaleko od kryjówki Akatsuki, znajdowała się niewielka polana zewsząd otoczona drzewami. Jednym słowem kawałek wolnej przestrzeni gdzieś w środku lasu, który wyśmienicie pasował jako teren do stoczenia walki. W dodatku na skraju od północy wznosił się nieduży pagórek, który pomimo swych małych rozmiarów o dziwo pomieścił na sobie wszystkich członków organizacji.
   Jeśli chodzi o pogodę to idealnie wręcz określała ją gęsta atmosfera, która niczym sęp zawisła w powietrzu wyczekując z niecierpliwością ofiary zbliżającej się śmierci. Na niebie zebrały się stalowe chmury niewątpliwie zwiastujące deszcz, a upiorne błyski i grzmoty z przekonaniem udając doping, wręcz już nie mogły doczekać się naszej walki.
   Musiałam przyznać, że klimat scenerii doskonale poradził sobie z odzwierciedleniem powagi sytuacji. Oczywiście nie miało to jakiegokolwiek wpływu na moje wewnętrzne odczucia. Podeszłam do walki z iście stoickim spokojem jak to zresztą miałam w zwyczaju. W duszy modliłam się tylko by przedwcześnie nie zaczęło padać. Wraz ze strugami deszczu spłynęłaby również cała moja chęć mordu oraz wszystkie sadystyczne popędy, a na to w tamtej chwili nie mogłam sobie pozwolić.
   Jeśli chodzi o mojego przeciwnika to stojący zaledwie kilka metrów dalej Hidan, niestety nie podzielał mojego łagodnego nastawienia. Nie był on również na tyle zły co niewątpliwie wściekły. Agresja wylewała się z niego na zewnątrz z każdym kolejnym wydechem sponiewieranej duszy. Samo spojrzenie Hidana już wystarczyło by wiedzieć, że te fiołkowe oczy postrzegają moje ciało wyłącznie w roli trupa. Właściwie to zupełnie mnie to nie dziwiło. Nie pierwszy raz przecież wcielam się w ofiarę, której los w scenariuszu już od pierwszych linijek skazany jest na porażkę. Ale nie tylko w nim buzowały hormony szkarłatnej żądzy. Ja również odczuwałam potężną wolę krwi, która jak najszybciej musiała zostać zaspokojona.
   Tamtego dnia gdy Pain wraz z Konan przybyli zwerbować mnie do organizacji, nie zdążyłam zaprezentować im swoich "szczególnych" zdolności. Jednak tym razem nie biorę żadnych jeńców... no, może zrobię mały wyjątek dla jego trupa. Szkoda by było przepuścić okazję na stworzenie kolejnego dzieła...
   
   Siwowłosy jeszcze przez chwilę szeptał coś do trzymanego w dłoni naszyjnika, po czym zwrócił się bezpośrednio do mnie.

   - Hej, laleczko! - zakrzyknął Hidan zaciskając mocno palce na rękojeści swojej kosy. - Z racji, że jesteś dziewczyną pozwolę ci wybrać rodzaj śmierci. Wolisz powolną i bolesną, czy może szybką i sama wiesz... - dodał kpiąco z prowokujący m uśmieszkiem.
   
   W prawą dłoń chwyciłam kusurigame, a drugą złapałam za koniec łańcucha. Po niebie przetoczył się żółty błysk.

   - Właśnie o to samo chciałam cię zapytać... - odparłam pewnym siebie głosem – ...ale zmieniłam zdanie i sama o tym zdecyduje.

  - Żebyś się nie zdziwiła. - skwitował z szatańskim uśmiechem i spojrzał w stronę pagórka.
   
   Ja również przeniosłam tam wzrok. Pain wypuścił w niebo własną błyskawice. To był znak na który mieliśmy zaczekać. Dopiero teraz mogliśmy zacząć walczyć. 
   Oboje ruszyliśmy biegiem. Nasze bronie spotkały się po drodze, a wtem pierwsze uderzenie ocierających się o siebie ostrzy zapoczątkowało ten swoisty taniec. Iskry tańczyły w powietrzu, a metal z ostrzegającym sykiem rozbrzmiewał echem po polanie. Trwało to ponad kilka minut. Gdy jedno z nas wyprowadzało celne uderzenie, drugie wtem równie celnie parowało każdy cios. Było to jak zabawa w kotka i myszkę tyle, że bez określonych pozycji. Rzecz działa się na zmianę.. Żadna ze stron nie chciała ustąpić. Oboje byliśmy tak samo uparci i zapalczywi, a ogólny apetyt na wygraną rósł z każdym kolejnym brzdęknięciem stali. Szybko zrozumiałam, że taka walka może trwać w nieskończoność, a przynajmniej do momentu w którym któreś z nas się potknie, a wtedy to drugie bez zastanowienia porobię przeciwnika na kawałki. No, niezbyt ciekawa koncepcja. Miałam o wiele lepszą, dlatego gdy Hidan po raz kolejny zamachnął się na mnie kosą, ja zamiast sparować ten cios kusurigamą, odskoczyłam w tył i rzuciłam w jego stronę kilka wybuchowych notek. Hidan rzecz jasna usunął się z pola rażenia, więc żadna z notek nie zdążyła go nawet zadrasnąć. Natomiast między nami stworzył się teraz gęsty obłok dymu i przez chwilę straciliśmy się z oczu. Wykorzystując krótką nieuwagę przeciwnika, za pomocą Kage Bunshin no jutsu podzieliłam swoją czakrę na dwa dodatkowe klony.  Następnie wyciągnęłam z kieszeni mały zwój i w błyskawicznym tempie wręcz, odpieczętowałam z niego długą i ostrą kolczatkę. Podałam swoim klonom, a one rozciągnęły ja pomiędzy sobą. Gdy klony ruszyły przed siebie, ja nie czekając aż dym zdąży się przerzedzić wyrzuciłam w powietrze kilka wybuchowych notek i kiedy tylko nastąpił wybuch, wybiłam się w górę. W tym samym czasie moje klony już pewnie znalazły się przy Hidanie. Jeśli wszystko poszło zgodnie z planem to siwowłosy zamiast zaatakować klony również wyskoczy w powietrze i dzięki temu zgrabnie uniknie przepołowienia przez gilotynę rozciągniętego drutu. No, a jeśli nie, to... wpadając z powrotem w szare kłębowisko na dole, czeka mnie niechybna śmierć.
   Zacisnęłam palce niemal na końcu łańcucha kusurigamy, tuż przy rękojeści i zaczęłam nim kręcić. Serce waliło mi jak młot, kiedy leciałam w gęstwinie kurzu i pyłu. Lecz strach oczekiwań zmienił się w szczery uśmiech losu, gdyż będąc ponad chmurą dymu ujrzałam wściekłego, ale i nieco zdumionego Hidana. To były sekundy, w których działałam, że tak powiem mechanicznie. Mój rozkręcony do granic możliwości łańcuch pomknął błyskawicznie w jego stronę, a przytwierdzone do jego końca wahadełko rąbnęło go idealnie w samą pierś. Siła odrzutu sprawiła, że zaliczył bolesny upadek na ziemie, podczas gdy ja wylądowałam lekko i z klasą.    
  Oddychał ciężko, bo prawdopodobnie jedno z żeber przebiło mu płuco. Mimo to wstał i zwrócił się w moją stronę. Jego pełne wściekłości, fiołkowe oczy znowu nabrały tego dziwnego wyrazu kiedy to po raz pierwszy przyszło mi kopnąć go w krocze. Mgiełka rozkoszy niemal całkowicie przysłoniła jego spojrzenie dowodząc tego, że ból właśnie teraz wziął sobie ciało albinosa w posiadanie. Byłam więc zmuszona zakończyć to zdecydowanie szybciej niż w ogóle przypuszczałam. Kto by sądził, że doczekam się walczyć z przeciwnikiem dla którego każdy mój cios był gwarancją lekkiej przyjemności. Wiem. Kompletny absurd...

  - Zaraz tego pożałujesz! - wysyczał przez zęby Hidan. - Chyba nie wiesz z kim masz do czynienia.

  - To się jeszcze okaże. - skwitowałam spokojnie.
  
    Nie czekając aż chłopak dobędzie swej broni, rzuciłam się na niego celując kusurigamą w sam środek jego czaszki. Niestety on w ostatniej chwili zasłonił się swoją kosą i  nasze ostrza skrzyżowały się na jeden moment. Z wielką gracją odskoczyłam w tył  i przyjęłam pozycję obronną by zastanowić się przez chwilę nad nową taktyką bojową. Nie dano mi jednak czasu na obmyślenie jakiejkolwiek strategi, gdyż tym razem to Hidan naparł na mnie z niepohamowaną furią. Jego ciosy posiadały ogromną siłę, dlatego wraz z każdym jego kolejnym uderzeniem miałam coraz większe trudności ze sparowaniem ataków, bądź  robieniem uników.

  Chyba pora użyć specjalnych umiejętności, pomyślałam trochę desperacko, albo faktycznie z naszej dwójki to mi przyjdzie zamienić się w trupa.

  Już chciałam się wycofać, gdy nagle zawadziłam (prawdopodobnie) o jakiś kamień i przez to przewróciłam się na plecy. Ujrzałam w górze błysk stali niczym światło pioruna na pochmurnym niebie, którego wolą było we mnie uderzyć. Jednakże w ostatnim momencie przekręciłam się na bok, a kosa utknęła w ziemi tuż przy moim lewym uchu, tym samym odcinając jeden niesforny kosmyk moich szkarłatnych włosów.
   Wykorzystując okazję podczas gdy napastnik był pochylony nad bronią, bez zastanowienia zgięłam nogi i resztkami sił kopnęłam go w brzuch. Hidan wciągnął ze świstem powietrze i zachwiał się lekko, ale zdecydowanie na tyle bym mogła ukucnąć i przejść do ataku. Za pomocą łańcucha mojej broni udało mi się go podciąć i tym samym skutecznie sprowadzić do poziomu.
   Teraz to ja byłam górą. Zyskałam niepowtarzalną szansę, aby to zakończyć. Uniosłam kusurigamę wysoko nad głowę, by po raz kolejny wywiązać się z przydzielonej mi przez życie roli kata. Lecz wtem stało się coś dziwnego...
   Nagle moje ręce zesztywniały, a wtedy chcąc nie chcąc się zawahałam.
   Na jedno mgnienie zdawało mi się, że widzę Ranmaru, ale...to przecież absurdalne. Szybko zdusiłam w sobie tę myśl.
   Z pewnością Akiva znowu manipuluje mi w mózgu, pomyślałam wtedy, Na pewno tak. On pragnie mojej klęski, bo wtedy odzyskałby wolność. Nie doczekanie jego! Tym razem nie dam się nabrać na tę banalną sztuczkę...
   Jeszcze przez chwilę spoglądałam w te niesamowicie fiołkowe oczy, które mierzyły mnie z równą intensywnością. Już nie wyrażały poprzedniej dozy zwycięstwa. Teraz przepełnione wyłącznie lękiem i niepewnością, niczym lustra zwiastowały zbliżający się koniec. Nawet zmącone strachem posiadały w sobie coś... hipnotyzującego. Wiedziałam to od początku. Od chwili w której utonęłam w nich po raz pierwszy. No, cóż szkoda... wielka szkoda. Może w innym życiu moglibyśmy się trochę lepiej poznać, bo moje aktualne wcielenie nie przewidywało z nikim bliższych znajomości. Poza tym gdyby to on teraz stał na moim miejscu, pewnie nawet nie raczyłby się zawahać...
  
 - Wybacz, Hidan. - wyszeptałam do siebie.
  
 Ostrze z cichym sykiem przecięło powietrze by z lekkością spadającego piórka wbić się w samo serce. Z jego otwartych ust trysnęła mżawka czerwonych kropelek.

  - Popełniasz... błąd. - wykrztusił z trudem, podczas gdy ja dociskałam kusurigame do jego piersi.
  
   Błąd?  Jaki błąd?, byłam ciekawa co ma na myśli, ale mimo to się nie odezwałam. Nie tylko przez wzgląd na sytuacje, w której odpowiedź i tak niczego nie zmieni, ale raczej przez to, że nie bardzo wiedziałam czy moje słowa powinny pokrzepić czy może właśnie dobić ostatnie tchnienie umierającego.
   Jeszcze przez chwilę jego oczy błyszczały niedowierzaniem. Przestałam napierać wówczas gdy dopiero całkowicie opadły mu powieki. Chciałam mieć całkowitą pewność, że wyzionął ducha. W końcu jego klatka piersiowa przestała się unosić i ...i to był koniec.
  
  Po raz kolejny odebrałam komuś życie. Lecz tym razem poczułam się jakoś... dziwnie. Niby Hidan nie był nikim wyjątkowym, a mimo to nagle moje myśli przysłoniła gradowa chmura.
   Czyżby wyrzuty sumienia? Nie, skąd. To nie możliwe.
   Już dawno temu je zamordowałam. Oczywiście wraz z bezużyteczną litością. Takie uczucia czynią człowieka słabym. Ewidentnie blokują przed dalszym rozwojem. Zamykają umysł na decyzję, które nie raz mogą być kwestią życia, bądź śmierci. Pogarda nigdy nie bierze jeńców. Bez wyjątków. Wyzbycie się sentymentalizmu to tylko otwarcie bramy do nowych możliwości. Ciekawość nie jest niczym złym, rzecz jasna pod warunkiem, że potrafimy zachować umiarkowanie.
   Odebranie mu życia nie było przyczyną mej niepewności, lecz gwałtowna myśl czy dokonałam słusznego wyboru zabijając go.
   Swoją drogą to interesujące, że nikt z Akatsuki mnie nie powstrzymał. Czyżby Painowi nie zależało na utracie jednego z członków? Miałam nadzieję, że zaraz ktoś mi to wszystko wyjaśni.
   Wyciągnęłam kusurigamę z bezwładnego już ciała i rzuciłam zakrwawioną broń tuż obok truchła. Na razie i tak się do niczego nie przyda, a czyszczenie ukochanej stali mogło tymczasem poczekać. Jeszcze raz obrzuciłam Hidana zamyślonym spojrzeniem i uśmiechnęłam się do niego smutno.
  
 Już wkrótce dostaniesz nowe życie, pomyślałam z chorą satysfakcją, Na mojej kartce odzyskasz duszę.        
  
   Odwróciłam się plecami do swej jeszcze świeżej ofiary i lekkim krokiem ruszyłam w stronę pagórka. Stąpając dumnie po skąpanym w zieleni trakcie polany, przez cały czas wierzyłam, że któryś z członków organizacji lada moment wyjdzie mi na spotkanie. Niestety moje nadzieje szybko okazały się płonne, gdyż wszyscy ci którzy obserwowali przebieg tej walki, teraz zdawali się zemrzeć z wrażenia. Żadna z dziewięciu postaci nawet nie drgnęła. Ich dziwna reakcja, a właściwie jej przytłaczający brak wzbudzał we mnie lekki niepokój. Wraz z przypływem nagłej konsternacji próbowałam zrozumieć jakiego rodzaju moc oddziaływała na członków Brzasku.
  
  Chyba nie chodzi o to, że zabiłam człowieka?

  Z pewnością nie bo to przecież Akatsuki - ludzie źli, zepsuci i bezwzględni, czystej krwi mordercy, którzy osobiście przecież wydają oraz wykonują wyroki. Dlatego właśnie zabijanie zdaje się być dla nich czymś naturalnym. Nie wspominając już, że dla niektórych ten dość przykry precedens jakim jest odebranie komuś życia to nic więcej jak czerpanie z niezgłębionego źródła chorej satysfakcji. Nie byłam więc skłonna uwierzyć, że oglądanie egzekucji w ich przypadku mogło być jakimkolwiek zaskoczeniem. Nie wiedziałam już jak powinnam to sobie tłumaczyć. Może to swego rodzaju szok doznany na widok śmierci towarzysza. Tylko, że Hidan wcale nie musiał umierać. Mogli go przecież uratować. Powstrzymać mnie w ostatnim momencie i nie do puścić do przelewu jego krwi.
   Co oni sobie do cholery wyobrażali!? Och, słodka naiwności czy możliwe by tak bezgranicznie wierzyli w moc jaką dysponował Hidan?
   Głupcy i hipokryci. Ludzie nie są nieśmiertelni. Każdemu z nas przyjdzie kiedyś umierać...
  
   Mimo wszystko miałam dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec. Im dłużej bowiem szłam, tym bardziej robiłam się spięta i podirytowana. Takie zachowanie było do mnie raczej nie podobne, więc poniekąd przez powodujące mną wątpliwości nieznacznie przyśpieszyłam kroku.
   Lecz będąc już na tyle blisko by móc wyraźniej dostrzec wyraz twarzy ludzi stojących na pagórku, nagle gwałtownie przystanęłam. Z dzielącej nas odległości, tych kilka uważnych par oczu wcale nie było skierowanych na mnie. Śledzili jakiś ruch za moimi plecami. Ja również miałam przeczucie, że coś się zbliża... a mimo to, do ostatniej chwili nie śmiałam nawet uwierzyć...
   
   - Uważaj! - krzyknął Tobi z przejęciem, ale było już za późno.
   
   Nagle jakiś ostry szpikulec przeszył na wylot mój lewy bark, także przez moment dostrzegłam jak jego metalowy czubek wystaje z przodu ciała. Nie trwało to jednak długo. Broń którą mnie przebito została równie szybko wyjęta co włożona. Mimo to uczucie zdumienia nadal pozostało.
   Przyłożyłam dwa palce do rany i zobaczyłam znajomą ciecz.
   Z dziurawego barku sączyła się niewielka ilość krwi. Obróciłam się powoli i przeżyłam jeszcze większy szok.
   Ujrzałam... Hidana... ŻYJĄCEGO HIDANA!
   
   - Jakim cudem? - wykrztusiłam z trudem. Szukałam jakiegoś logicznego wyjaśnienia, ale mój mózg nie znajdował żadnej odpowiedzi.
   
   On nie tracąc czasu, przesłał mi zwycięski uśmieszek i odskoczył kawałek dalej. Swoją własną krwią, rozpoczął malowanie na ziemi tego symbolu, który z tak wielką dumą nosił na piersi. Następnie wskoczył do "okręgu z trójkątem" i zaczął się śmiać niczym psychopata. Brzmiał jak obłąkany kiedy wyrzucał z siebie słowa, między kolejnymi salwami śmiechu.
  
  - Żałosna dziewucho... myślałaś, że możesz... mnie tak po prostu zabić!? Ja jestem nieśmiertelny! - krzyknął dobitnie. - Za to ty raczej nie. Zapłacisz mi za to i obiecuje ci, że będzie bolało! - ryknął szczerząc groźnie zęby.
  
   Nadal stałam w oszołomieniu, ale to nie uścisk strachu tak mnie paraliżował. Nie bałam się, bynajmniej. Powoli wzbierała we mnie złość, bo niczym zagubiony dzieciak nie miałam pojęcia jak w takiej sytuacji powinnam dalej postąpić.
  
  Uciekać, krzyczeć, a może wykonać obie te rzeczy jednocześnie?
  
 Oczywiście tylko żartuje. Przenigdy nie zniżyłabym się do poziomu tchórza. Poza tym przegrana pod żadnym pozorem nie wchodziła w grę. Cokolwiek ten porąb by teraz nie zrobił, ostateczny ruch i tak będzie należał do mnie.  
   
   Triumf na twarzy Hidana odmalował się nazbyt wyraźnie kiedy to oblizywał moją krew z brzegu końcówki swojego szpikulca. Z błyskiem szaleństwa rozsmakował w ustach kilka szkarłatnych kropel i dosłownie po chwili jego wygląd zmienił się nie do poznania.
   Stosunkowo blada do tej pory cera w mgnieniu oka została przemalowana na czarno, a na ciemnej teraz skórze odznaczyły się białe linie przypominające kości. Fascynujący widok. Moja ręka dosłownie aż świerzbiała żeby go narysować. Zupełnie jak wtedy gdy zobaczyłam Paina i Konan tam, na wzgórzu. Jak zwykle dałam ponieść się wyobraźni, ale mimo wszystko obraz ten był niepowtarzalny.    
   
   Coś co zapiera ci dech, z pewnością jest warte zapamiętania...

  Jednak patrząc na Hidana czułam coś zupełnie nowego. Jakbym mimo woli wchodziła na następny poziom tej dobrze już znanej mi, niezdrowej ekscytacji. Pewnie duży wpływ wywierał na mnie ten nazbyt wrażliwy stosunek jaki żywiłam do sztuki.
   Jego kontrowersyjne oblicze wręcz idealnie odzwierciedlało wygląd śmierci. Czarna sylwetka z białymi akcentami kości z wielką subtelnością była bliska wykreowania wiernej kopi Ponurego Żniwiarza. Lecz to jak teraz się prezentował nie miało prawa wcielić się w taką znakomitość. Dlaczego? Bo on wzbił się ponad życie, którego ludzie tak kurczowo się trzymają. Zasady istnienia już go nie obowiązywały skoro zakpił sobie z końca. Teraz wszystkie ludzkie ścierwa były na jego łasce, ponieważ ślepo goniąc za marzeniem o wieczności, prędzej czy później przybierasz oblicze śmierci. 
   
   On stał się śmiercią. Ucieleśnieniem mojej głęboko skrywanej tęsknoty...

  Spoglądałam na niego lekko otępiałym wzrokiem.
   
   Hidan żyje, ta myśl odbijała się echem w mojej głowie. Zabiłam Hidana, ale on nadal żyje...
   Ta sytuacja z każdą następną chwilą wydawała mi się coraz bardziej nieprawdopodobna.
   Ten chłopak umarł i byłam tego na sto procent pewna. Lecz mimo to jakimś cudownym sposobem  (Jakim? to było akurat najmniej istotne) zdołał zmartwychwstać i przybierając postać kościotrupom podobną, objawił się przede mną niczym duch grożąc przy tym wściekle, że zaraz wszystkiego pożałuje. Takie były fakty. Jednakże to nie tłumaczyło dlaczego osoba, która po raz wtóry zostaje obdarowana możliwością życia, własnoręcznie podpisuje się pod wyrokiem śmierci jakiego miała szansę uniknąć.
  
  To Hidan popełnił błąd. Straszliwy błąd, który lada moment uderzy w niego całą swoją mocą.
  
 - Moja krew... Zlizałeś moją krew... - stwierdziłam jak w transie. Mój głos brzmiał pusto i daleko. Słowa mimo woli odnajdywały drogę na powierzchnię. - ...To była krew... Moja krew... Smakowałeś moją krew...
  
  Hidan popatrzył na mnie nieco zdziwiony, jednak po chwil wykrzywił wargi w szaleńczym uśmiechu.
  
 - Właśnie tak, laleczko. - odparł miękko, a następnie dość lubieżnie przejechał językiem po dolnej wardze. - Masz wyśmienitą krew.
   
 - Popełniasz błąd. - odrzekłam ze wzrokiem wbitym w jego szpikulec. Jak widać historia lubi się powtarzać.
   
   Hidan nie odpowiedział od razu. Na krótko mierzył mnie przenikliwym wzrokiem. W końcu pokręcił energicznie głową i spojrzał mi prosto w oczy.
  
  - Biedna dziewczynka, ty naprawdę nic nie rozumiesz. - zacmokał z politowaniem, a na ustach wykwitł mu drwiący uśmieszek. - Twoje życie już nie należy do ciebie... tylko do mnie! To ty popełniłaś błąd, więc teraz za niego zapłacisz. Rytuał dla kogoś takiego jak ty, to i tak zbyt łagodna kara. Niestety czas nagli... - westchnął niepocieszony i nie czekając dłużej, przyłożył czubek szpikulca do klatki piersiowej. - ...a Jashin-sama bardzo nie lubi, gdy ktoś każe mu czekać.
  
  Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana.
   
 O czym ten koleś w ogóle mówi? I kim do cholery jest ten cały ''Jashin''!?
   
   Powoli zaczynałam się w tym wszystkim gubić. Jego specyficzny wygląd, ta pewna siebie gadanina, a ponad to ten nieprzewidywalny przejaw w stronę dziwnych zachowań. Wszystko to jednocześnie głęboko mnie fascynowało, jak i zarazem wzbudzało lęk pomieszany z gorzkim posmakiem nagłej konsternacji. W tamtej chwili poczułam się wyjątkowo zgnębiona. Miałam potąd niepewności oraz ciążącej na sercu trwogi oczekiwań. Chciałam już tylko, żeby ten tragikomiczny spektakl wreszcie dobiegł końca.
   
  Ruszyłam powoli w jego stronę. Stąpałam ostrożnie, acz zdecydowanie. Czas jakby zwolnił.
  
  Dosyć! Niech to się skończy... przyśpieszyłam kroku... Śmierć ma tylko jedno imię... Hidan wyszczerzył zęby w szaleńczym uśmiechu... Zrób to wreszcie, albo ja to zrobię... Po niebie przetoczył się żółty błysk...

 - To dla ciebie Jahinie... - słowa Hidana zabrzmiały jak wyrok i... i...I to był koniec.
  
   Mężczyzna bez mrugnięcia okiem przebił się na wylot,  a cienka sfera zwana życiem właśnie została obalona. Hidan się zabił, lecz jak się okazało nie tylko on wyszedł na spotkanie śmierci. W momencie gdy skosztował moją krew ja niczego nie podejrzewając zostałam złapana w jego chore jutsu. Chodź z początku byłam w tym całkowicie zagubiona to jednak w ostatniej chwili wszystko zdało się samo poukładać.

  ...Moja Krew... Jashin... Rytuał... a niech cię szlag, Hidan!  
  
   Nie spuszczając z niego wzroku powoli osunęłam się na kolana.
   Bardzo wyraźnie czułam jak skondensowana istota samego bólu gwałtownie przeszywa całe moje ciało. Cierpienie jak nigdy dotąd próbowało do reszty stłumić wszelkie bodźce silnej woli tak, aby umysł przestał się opierać. By nie podejmował walki o życie, którego już nie ma. By od tak po prostu, pogodził się ze śmiercią.
  Hidan również osunął się na trawę. W dalszym ciągu zaciskając obie dłonie na szpikulcu, ostatecznie z głuchym łoskotem powalił się na plecy. Jego na wpół bezwładne ciało poczęło się rzucać w lekkich, acz niekontrolowanych drgawkach, a z otwartych na całą szerokość ust, wydobywały się ciche, spazmatyczne jęki.
   Powinnam była czuć wstręt.
   Do niego, ponieważ... za jego sprawą właśnie umierałam.
   Do śmierci bo... wszystko się zawsze do niej sprowadza.
   Ale przede wszystkim do siebie, gdyż... nazbyt dobrze wiedziałam co się za chwilę wydarzy. 
   
   Zamiast tego czułam gwałtowne podniecenie. To krew. Moja przeklęta krew to wszystko zapoczątkowała. Otwarta rana i gorące strużki spływające po brzuchu. Mimo woli zadrżałam.
  
  Ostatni raz zwróciłam wzrok w stronę pagórka. Widownia w dalszym ciągu stała na swoich miejscach. Obrzuciłam Paina zamyślonym spojrzeniem.
  
   Ty wiesz, prawda?... Wiedziałeś w przypadku Hidana... Nie pozwoliłeś się nikomu wtrącać... ale to dobrze... bardzo dobrze... Dam sobie rade... tak jak zawsze zresztą...
   
   Bolało. Tak cholernie bolało, ale ja mimo wszystko zebrałam się w sobie i posłałam Liderowi słaby uśmieszek. Zwycięski uśmieszek. Po brodzie spłynął mi obfity strumień krwi, ale to nic. Podniosłam wzrok ku niebu by zaraz, niemal od razu spuścić głowę w dół.
   Teoretycznie powinnam była już nie żyć, lecz w moim przypadku proces umierania jakoś nigdy nie działał tak jak należy. Awaria życia? Nie z moim systemem. Nie można zgładzić żywota, którego pusta egzystencja już od dawna była martwa. Moja była.
   Zamknęłam oczy. Gdzieś w oddali piorun walnął o ziemie, a cisza gwałtownie została przerwana jego potężnym grzmotem. Nagle ostre ukłucie przeszyło moją pierś  by ostatecznie z całą swoją mocą zacisnąć się wokół serca. Gwałtownie zaciągnęłam się powietrzem i z całej siły wbiłam palce w ziemie pod sobą. Resztkami silnej woli powstrzymałam się od krzyku i zamiast tego z mojego gardła wyrwał się wyjątkowo żałosny jęk. Ostatecznie mój organizm przestał pompować krew, a tętniące życiem organy skończyły wybijać swój rytm.    
   Umarłam. Zaczęło się.
   Śmierć zwykle jest końcem. Dla mnie zaś początkiem.
   To co do tej pory miało miejsce było bez znaczenia.
   Dopiero teraz rozpocznie się prawdziwy spektakl.

                                                                       *      *      *

   Światło - to dzięki niemu jestem wstanie dotykać kolory.
   Ciemność - bo wszystko ma swój początek w mroku.
   Krew - czyli podstawowy składnik każdej oddychającej istoty. 

   
Aktywowałam swoje Kekei Genakai i zaczęłam się śmiać.
   Najpierw cicho, dość chrapliwie z powodu krwi, która rozkosznie rozpływała się w przełyku dając przy tym wyśmienitą ucztę dla języka. Jednak z każdą kolejną sekundą mój śmiech stawał się głośniejszy i nabierał wyrazu. Już niemal po chwili więc, aż ociekał na wskroś przesycony obłędem i niezdrową ekscytacją. Lecz nie tylko sam śmiech powodował u innych ciarki na plecach.
   Moje białe zazwyczaj tęczówki, błyskawicznie wręcz toną w nacierającej zewsząd fali ciemności by na powrót wynurzyć się pod postacią dwóch, czarnych koralików. Puste spojrzenie takie samo jak środek, wypaczone z jakichkolwiek emocji. Przypominałam poniekąd porcelanową laleczkę o obliczu pięknym, martwym i jakże lodowatym. Pozbawioną cieplejszych uczuć, moralności oraz wszelkich zahamowań. Ale chyba przede wszystkim brakowało mi człowieczeństwa. Moja prawdziwa osobowość znikała samowolnie na rzecz tej drugiej, również mojej ale o stokroć gorszej. Bardziej bezwzględnej i bardziej wyrafinowanej. Tak nikczemnej i złej, że chwilami podejrzewałam sądzić, że siła którą wyzwoliłam nie należała wcale do mnie. Była raczej czymś na zasadzie zarodka ciemności. Przeklętą mocą którą wraz ze swym istnieniem przyniosłam na ten świat. Wielką skazą na duszy która z latami tylko się poszerzała. Kiedy żył Ran potrafiłam się z nią jakoś uporać, lecz teraz...              
  
   ...Znowu obudziłam wewnętrznego potwora. Wył głośno i przejmująco.  Drapał, kopał i ogólnie rzecz biorąc masakrował mnie od środka. Potwór był głodny. Zapasy cierpienia, strachu oraz świeżych ran już się skończyły. Potwór był wściekły. Próbował nade mną zdominować, ale to nie był konieczne. Oboje przecież marzyliśmy o tym samym. Ludzkie żniwa ogłaszam  za rozpoczęte.  To będzie obfity plon. Wkrótce z nieba poleje się błogosławiony deszcz, ale przedtem urodzajna gleba spłynie krwią... Twoją krwią, Hidan.   
     
   Wstałam dosyć chwiejnie i dumnie zadarłam głowę do góry. Spojrzałam przelotnie na członków organizacji. Na ich twarzach odmalowało się zaskoczenie, a przy tym wszyscy sprawiali wrażenie, że już wręcz nie mogą się doczekać dalszej części walki. Tylko rekiniasta mordka wyglądała na szczególnie zmartwioną. Doskonale wiedziałam co oznacza ta jego zbolała mina. Postawa Kisame miała być dla mnie dyskretnym znakiem, że powinnam już przestać, a przynajmniej nie posuwać się za daleko. Niestety ostateczny wyrok zdążył już zapaść, więc ta jego głupia ''prośba'' o zmiłowanie, niewątpliwie musiała zostać odrzucona. 
   Przeniosłam wzrok na Hidana, który był równie zszokowany co wściekły, oglądaniem jak jego ofiara w niewytłumaczalny sposób nagle zmartwychwstała. Problem w tym, że ja wcale nie umarłam, ale co poradzić … taki paradoks.
  
  - Jak to kurwa możliwe, że ty jeszcze żyjesz!? - zakrzyknął nie dowierzając temu co widzi.

  Jego rytuał dobiegł już końca i znów wyglądał ''normalnie''. Oczywiście tylko w mocno naciąganym znaczeniu tego słowa. Nie zapominajmy, że każdy psychopata składa się z całej masy pozorów. 
   
   Posłałam mu uśmiech pełen politowania. 
  
   - Zło nigdy nie umiera... ono jest nieśmiertelne! - odpowiedziałam głosem pustym, brzmiącym jak zza grobu. Przyłożyłam prawą rękę do rany na piersi i spojrzałam na niego mściwie. - Zwłaszcza w stosunku do ciebie. Jesteś głupcem, lecz przede wszystkim tylko nędznym śmiertelnikiem. Zresztą, zaraz sam się o tym przekonasz.
  
   Powoli odsunęłam rękę od rany, a tuż za nią z otwartej skóry na piersi zaczęła wypływać wąska strużka czerwieni. Następnie poruszając się w zgodzie z rytmem narzuconego przeze mnie gestu, unosząca się posoka posłusznie uformowała się w płynną kopie ongiś stalowego kunai. Będący w takiej formie pocisk uznałam za gotowy, więc moje palce znów leciutko drgnęły, a krew niczym na rozkaz gwałtownie uniosła się na wysokość moich oczu.
   
   Teraz tylko jeden strzał dzieli mnie od zwycięstwa, pomyślałam nagle wbijając wzrok w stronę upatrzonej ofiary.    

   Tymczasem Hidan stał jak wryty wciąż w tym samym miejscu i tylko biernie, niczym w transie lunatyka przyglądał się całemu zajściu. Zapewne widok lewitującej krwi to dla niego spore zaskoczenie. W końcu niecodziennie można być świadkiem tego typu zjawisk. Wcale nie dziwiła mnie jego tępa reakcja. Ilekroć przecież sama potrafiłam się zatracić w tym fascynująco pięknym kolorze, który niejednokrotnie zapierał mi dech by następnie w nagłym przypływie krwawej ekstazy przerywał moją łączność ze światem. Dlatego właśnie soczyście ponętny szkarłat to wyjątkowo zgubna barwa. Zdążyłam się o tym już dobrze przekonać. Zresztą nie tylko ja. Wiele różnych istot miało okazję tego doświadczyć. Tak było również w przypadku Hidana.
   
   O jedno spojrzenie za dużo skutkuje brakiem odpowiedniej reakcjiCzas na kolejną lekcje...
   
   Wykonałam ostateczny ruch. Wygięłam nadgarstek trochę do tyłu, jakbym brała zamach by następnie niczym do rzutu wypchnąć gwałtownie rękę do przodu. Krwawy pocisk pomknął z impetem w stronę Hidana i... oczywiście dosięgnął celu. Czerwona posoka błyskawicznie wtłoczyła się do jego ciała, a siła uderzenia niczym po postrzale z pistoletu odrzuciła chłopaka raptownie do tyłu. Zatoczył się lekko w miejscu, po czym zupełnie wstrząśnięty zgiął się w pół i przycisnął obie dłonie do piersi.

  Cudownie. Zaśmiałam się złowieszczo i po raz wtóry już skinęłam ręką. Ciało Hidana jak na komendę wyprostowało się na baczność, a na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie.
   
   - Ja pierdole... nie mogę się ruszyć. - syknął do siebie, po czym obrzucił mnie jadowitym spojrzeniem. - Co ty robisz wariatko? Masz przestać, słyszysz!? Już nie żyjesz suko. Zabije cię! Jashin-sama już na ciebie czeka, a ja...

   - Stul się w końcu! - warknęłam stanowczo. Pomyśleć, że chodź stracił kontrolę nad własnym ciałem to niestety jadaczkę miał nadal sprawną... Przewróciłam oczami i uzbroiłam się w chłód. - Wystarczy już tego biadolenia. Miałeś już swoją szansę. Teraz moja kolej.
  
   Hidan otwierał już usta, aby zaprotestować, lecz ja stanowczo mu w tym przeszkodziłam. Przycisnęła palec wskazujący do kciuka i tym samym jego usta zacisnęły się w wąską kreskę. Zamiast więc obraźliwej wiązanki słów, z jego zamkniętej buzi nie wydobyło się  nic prócz lekko stłumionych, iście gardłowych dźwięków. 
   
   - Jak to mówią : ,,Mowa jest srebrem, a milczenie złotem''. - odrzekłam kpiąco ruszając powoli w jego stronę. - Mam rację, czyż nie Hidan?
  
Odpowiedziało mi ostre warknięcie. Zachichotałam cicho pod nosem. W tej sytuacji jego gniew zdawał się  dosyć śmieszny, a nawet odrobinę słodki.
  
   - Dobrze, że się rozumiemy. - skwitowałam już nieco poważniejszym głosem. -  Skoro już wiesz kto tu rządzi to chyba najwyższy czas się podporządkować. Dlatego... klęknij. - nakazałam mu stanowczo. Hidan nie mając żadnej kontroli nad własnym ciałem, sztywno osunął się przede mną na kolana. Teraz to ja byłam  górą i to dosłownie. Uśmiechnęłam się gorzko. - Musisz wiedzieć, że chodź moje techniki opierają się na kłuciach, rozcięciach czy przebijaniach własnej skóry to w przeciwieństwie do ciebie... - dźgnęłam go palcem w czoło i rzuciłam śmiertelnie poważnym głosem. - ...cierpienie nie sprawia mi żadnej przyjemności! No chyba, że chodzi o ból innych ludzi. To co innego. - dodałam już nieco łagodniej. - Krzyki, jęki i te godne politowania prośby o pomoc. Muzyka dla moich uszu. Spazmatyczne odgłosy agonii tworzące wartką pieśń o umieraniu. Jedyny prawdziwy dźwięk, który chodź trochę potrafi ukoić moją nienasyconą duszę... ale zdaję się, że nie tylko moją. -  zamilkłam na chwilę, po czym kontynuowałam odległym, nieco zamyślonym głosem.  -  Z tego co widziałam to nie tylko zajmujesz się zabijaniem, ale wręcz czerpiesz z tego tytułu  osobistą satysfakcję. Zdaje się, że ludzka śmierć cię zaspokaja. Ciebie, albo raczej tego twojego... Jashina? Dobrze pamiętam? Dziwne, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam, zważając na to, że temat śmierci jest tak bliski memu sercu. No trudno, w wolnej chwili uzupełnię braki, bo teraz moją głowę zakrząta zupełnie inna kwestia. Cierpienie... - rozsmakowałam w ustach to słowo i spojrzałam na niego wyzywająco. - Lubisz go doświadczać, prawda. Lecz czy wiesz o nim wystarczająco wiele, aby czerpać z jego nieograniczonych zasobów? Bo widzisz... istnieją dwa rodzaje bólu. Dobry ból, czyli ten który w twoim przypadku przenosi cię na najwyższe szczyty cierpiętniczej ekstazy, a przy tym pokrzepia w ramionach chwilowego ukojenia i... zły ból, czyli ten przez który wijesz się w spazmach... ten który odbiera ci wszelką nadzieje... ten który bardzo powoli i dokładnie zabija cię od środka, ten... prawdziwy ból, którym właśnie teraz się z tobą podzielę. - skwitowałam z mocą, a jego oczy rozszerzyły się gwałtownie. Zgięłam leciutko palce, a reakcja Hidana była natychmiastowa. 
   
   Nie bój się... ból cię wyzwoli...         
   
   Chodź nie mógł krzyczeć, z jego oczu wyraźnie dało się wyczytać, że bardzo cierpi. Powieki opadły mu do połowy, a spojrzenie stało się mgliste. Po policzku spłynęła mu pojedyncza kropla. Odruchowo wyciągnęłam dłoń i delikatnie przykładając palce do jego pobladłej skóry, na poły z czułością, na poły z politowaniem otarłam kciukiem tę samotnie spływającą łezkę...
   Moje własne zachowanie wprawiło mnie w nie lada zdumienie, ale... mimo to nie cofnęłam ręki. Musiałam przyznać (chodź nie chętnie :P), że Hidan jak nikt do tej pory zdołał mnie zaintrygować, a najbardziej ta jego nieśmiertelność dzięki której mógł przeżyć nawet w obliczu najpoważniejszych ran. Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś takiego. Po raz pierwszy w życiu nie udało mi się zabić swej ofiary. Niewiarygodne...      
   
   Może to właśnie swego rodzaju znak. Skoro nie udało mi się go zabić za pierwszym razem to nie powinnam podejmować kolejnej próby...
  
   ...Niestety wyrok zdążył już zapaść. Nie było odwrotu.
  
   - Przyznam, że masz w sobie coś wyjątkowego. - zaczęłam cicho, a wtem on podniósł na mnie udręczone spojrzenie. Poczułam się z lekka nieswojo, ale nadal nie cofnęłam ręki z jego policzka.  -  Nie chodzi mi tu o twoją nieśmiertelność bo każdemu z nas przyjdzie kiedyś umierać... nawet tobie, chodź jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Mówiąc wyjątkowe, mam na myśli to co w tobie dostrzegam. Kiedy patrze ci w oczy to zupełnie jakbym przeglądała się w lustrze. W twoim spojrzeniu zwykle nienawistnym i pogardliwym odznacza się również zakrzywiony obraz skalanego wnętrza. Nie sposób zbyt długo trwać z dziurą w środku... wiem coś o tym. Negatywne emocje doskonale zapełniają pustą przestrzeń... i nie tylko. Zanim się zorientujesz sam przekształcasz się w odzwierciedlenie wszystkiego co nad tobą zdominowało... wszystkiego co złe. - mój głos lekko zadrżał. Odetchnęłam cicho i kontynuowałam szeptem skierowanym bardziej do siebie niż do Hidana. -  Na tym etapie powinieneś czuć się spełniony. Poczuwać się wolny i nieograniczony no bo w końcu nareszcie jesteś ponad tym wszystkim co kiedyś znacznie cię pomniejszało... ale tak nie jest. Tracisz kontrolę i stajesz się więźniem własnego życia... własnych wyborów. Jesteś szczęśliwy, ale tylko z pozoru. Chodź wieczność zdaje się do ciebie uśmiechać to w rzeczywistości drwi za twoimi plecami. Tylko śmierć jest gwarancją prawdy. Tylko ona potrafi nas wyzwolić! - zakończyłam stanowczo, a w jego oczach pojawiło się coś na kształt... zainteresowania? Widział mnie i słyszał co do niego mówię, ale czy rozumiał? Prawdopodobnie nie. Zbyt wielka skrajność dzieliła granice tych dwóch, tak różnych od siebie przekonań...  
   
   W końcu zdjęłam rękę z jego policzka. Odeszłam parę kroków wstecz i podniosłam do góry otwartą na szerokość dłoń. Po niebie przetoczył się żółty błysk.
   
   - Do zobaczenia po drugiej stronie.... żegnaj Hidan.
   
   Już chciałam zacisnąć pięść by tym samym ciśnienie mojej krwi w jego organizmie mówiąc prosto rozerwała go na strzępy, ale …
  
   ...nie zdążyłam. Zupełnie nieoczekiwanie uderzył we mnie strumień zimnej wody. Wystrzelił on z takim impetem, że leciałam przez całą polanę dopóki nie walnęłam plecami o najbliższe drzewo. Siedziałam przez chwilę w lekkim zamroczeniu i próbowałam ustalić co tak właściwie się wydarzyło.
   Pół przytomna ujrzałam, że mój przeciwnik nadal klęczał na ziemi. Jednak teraz gdy wypuściłam go ze swojej mocy, dopadł go intensywny atak kaszlu, a ponad to sponiewierane płuca zafundowały mu niezbyt przyjemne rzyganie krwią.  Tak jak przypuszczałam. W pobliżu Hidana stał nie kto inny jak Kisame. Oczywiście jego obecność nie była dla mnie zaskoczeniem, albowiem tylko on był wstanie przewidzieć mój następny ruch. Nic bardziej mylnego skoro w przeszłości miał okazję  być świadkiem podobnego przedstawienia. Co więcej dodać to jeden raz nawet osobiście miał zaszczyt w takim uczestniczyć. Gdyby nasz wspólny przyjaciel Ranmaru wtedy nie interweniował, no cóż... krew rekiniastego podlewałaby tamtejszą roślinność.
   
   Znalazł się obrońca uciśnionych, pomyślałam z przekąsem. Słowo daje, jakby ktokolwiek inny potraktowałby mnie w ten sposób to dosłownie obdarłabym go ze skóry.
  
   Nadal klęcząc na ziemi spojrzałam na kałuże wokół siebie. Moja krew zdążyła zmieszać się z wodą, ale to oczywiście nie stanowiło większego problemu. Skinęłam znacząco ręką, a wszystkie pasma rozlanej strumieniem juchy, jak na zawołanie odłączyły się od przezroczystej powierzchni znajdującego się pode mną rozlewiska. Strużki gęstej posoki połączyły się w całość i pod postacią harmonijnej wstęgi czerwieni, wpłynęły do mojego ciała poprzez nadal otwartą ranę na piersi. Czułam się niebywale rozkosznie kiedy powracająca krew wywołała lekkie drżenie wewnątrz organizmu. Niestety stan chwilowego uniesienia trwał tylko przez moment bo przedziurawiona na wylot tkanka w dalszym ciągu sprawiała mi niewyobrażalny ból. Mimo wszystko postanowiłam, że ta dotkliwa rana jeszcze przez jakiś czas musi zostać otwarta, a przynajmniej dopóty, dopóki część mojej drogocennej krwi nadal pozostawała w środku Hidana. 
   Jednak już niebawem odzyskam swoją własność i tym razem zakończę to tak jak należy.
   
   Wstałam z dumnie podniesioną głową i spojrzałam w stronę polany. Okazało się, że teraz miejsce u boku Kisame zajął również Lider, lecz cała reszta Akatsuki w dalszym ciągu pozostawała na swoich miejscach.
   Kompletnie nie przejmując się tym stanem rzeczy z jak największą gracją ruszyłam w ich stronę. Dodatkowo żeby dodać sytuacji nieco dramatyzmu zaczęłam klaskać.
   
   - No brawo, brawo, cóż za przedstawienie. - powiedziałam podniesionym głosem tak aby organizacja stojąca na wzgórzu również mnie usłyszała. - W ostatniej chwili dobry pokonuje złego i tym samym ratuje jeszcze jedno nędzne, ludzkie życie.  - skwitowałam kpiąco wbijając wzrok pogardy w nadal wymiotującą postać Hidana.
  
   - Nie dramatyzuj, Hoshi. To miał być zwykły pojedynek, a dobrze wiadomo jak chciałaś go zakończyć. - odrzekł Kisame po czym zwrócił się bezpośrednio do Paina. - Uznałem, że Lider pewnie wolałby nie stracić członka organizacji. Gdybym więc w porę się nie wtrącił, nawet nici Kakuzu nie dałyby rady go naprawić. Jednym słowem po Hidanie zostałaby tylko mokra plama. - wyjaśnił dobitnie rekiniasty.
  
   Lider skinął w zamyśleniu głową, a ja w tym czasie zmrużyłam swoje wciąż czarne, nadal będące pod wpływem techniki oczy i przez chwile rozważałam słowa Kisame. Jego przemowa mówiąc szczerze nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Chciałam zabić swojego przeciwnika. Tak, to akurat prawda z którą wcale nie zamierzałam się kryć. Jedyną rzeczą do której powinnam poczuwać się winna to fakt, że być może poniosło mnie w tym pojedynku odrobinę za bardzo. Lecz okazanie skruchy oraz przyznanie się do błędu byłoby tylko wykorzystaniem kolejnej fałszywej kwestii z długiego jak samo życie scenariusza kłamstw.   Jeśli chodzi o samą śmierć to nigdy nie robiłam sobie żadnych wyrzutów. Tym razem moje sumienie również głośno krzyczało, że nie będzie udawać. Poza tym Lider słowem nie wspomniał na temat zakazów jakie obowiązują w tej walce. Nie przypominam sobie też by ktokolwiek z organizacji rzucił mi się na ratunek kiedy to Hidan próbował mnie zabić. Zresztą rekiniasty tak  samo jak wszyscy tylko stał i biernie się przyglądał całemu zajściu. Co on sobie w ogóle wyobraża!? Wcześniej kiedy to ja byłam na widelcu nie kiwnął nawet palcem by mi pomóc, a później gdy szalka zwycięstwa ''zupełnie nieoczekiwanie” przechyliła się na moją stronę, on najzwyczajniej próbuje zgrywać bohatera... Lecz nie ze mną te numery.
   Rozegram to po swojemu, a w razie czego całą winę będę mogła zwalić na chwilową niepoczytalność mojego martwego serca. 

   - Doprawdy, jakie to urocze, że stanąłeś w obronie przyjaciela, Kisame. Szkoda tylko, że ten nagły przejaw rycerskości obudził się w tobie zdecydowanie za późno. - zaczęłam z przesadną słodkością, po czym uśmiechnęłam się smutno i bezradnie rozłożyłam ręce. - Jego śmierć jest tak jakby... nieunikniona. Szczerze mówiąc to już tylko kwestia czasu.
   
   - Hidan nie umrze. - orzekł rekiniasty patrząc mi prosto w oczy.
  
  - Skąd ta pewność? - rzuciłam z nutą kpiny.

  Kisame uśmiechnął się gorzko.
  
   - Hidan nie umrze, jeśli sama tego nie zechcesz. Oboje dobrze o tym wiemy, więc nie musisz mi wmawiać, że jest inaczej. - powiedział stanowczo, a ja zmrużyłam gniewnie oczy. -  To był świetny pokaz Hoshi. Nawet przez chwilę nie śmiałem zwątpić w to że wygrasz, ale...
  
   - To przecież oczywiste, że zwycięzca mógł być tylko jeden. - przerwałam mu chamsko i dodałam z przekąsem. -  Silniejsze jednostki nie potrzebują żadnego wsparcia. Same doskonale dają sobie radę. Nawet jeśli ich przeciwnik to religijny maniak, który składa cię w ofierze na żywca przebijając ci serce! - prychnęłam pogardliwie.

   Rekiniasty ściągnął brwi , a w jego oczach zatańczyły ostrzegawcze błyski.
   
  - To prawda. Nie potrzebowałaś mojej pomocy, dlatego właśnie nie wtrącałem się do twojej walki dopóki nie przekroczyłaś granicy. - w jego głosie zabrzmiała nutka rozdrażnienia. - Teraz też przeciągasz strunę, Hoshi. Pojedynek skończony. Zaakceptuj swoje zwycięstwo i odpuść wreszcie.
   
   Spojrzałam na niego z litością.
   
   - Krew się polała, owszem, ale to niczego nie oznacza. Tylko śmierć obwieszcza prawdziwą wygraną.
   
   Po tych słowach uśmiechnęłam się złośliwie i... w ten sposób definitywnie przelałam czarę goryczy... a w zasadzie złości. Mordka Kisame z lekka poczerwieniała, o on sam sprawiał wrażenie jakby lada moment miał eksplodować niepohamowanym gniewem. Nie wiem dlaczego, ale w tamtej chwili jego reakcja zamiast mnie przerazić (co zwykle skutkowało u mnie natychmiastowym podporządkowaniem) to szczerze mnie rozbawiła. Ale właściwie to Kisame miał nieco racji. Walka dobiegła końca. Wygrałam i powinnam zaakceptować to, że w tym pojedynku nikt nie miał zginąć. Niestety mój stosunek w tej kwestii był bardziej zasadniczy, dlatego racje rekiniastego przy moim hardym podejściu zdecydowanie schodziły na drugi plan. To nie był koniec. Nie zamierzałam na tym poprzestać.
   
   No trudno, jego Samehada co najwyżej zeżre mnie w całości, pomyślałam z przekąsem, Moje życie jest niewiele warte, natomiast widok wpadającego w furie Kisame – bezcenny.      
   
  - Tylko bez paniki, Kis! - zamachałam do niego ostrzegawczo rękami, przy czym resztkami silnej woli powstrzymywałam się od śmiechu. - Zgon nie nastąpi tak od razu. To będzie powolny i wyjątkowy bolesny proces zdychania. - stwierdziłam zadowolona i na ostatek zwróciłam się bezpośrednio do Hidana. Wykrzywiłam usta w szaleńczym uśmiechu i puściłam do niego oczko. - Tak jak zresztą lubisz, rąbnięty masochisto...
     
   Zaledwie zdążyłam to powiedzieć i powietrze przeszył głos, ale... to nie był głos Kisame. Lodowaty i ostry niczym stal katany samym swoim brzmieniem od razu przywołał mnie do porządku. 
   
   - Dość tego! - orzekł stanowczo Pain. - Już wystarczy. Masz to wreszcie zakończyć. Teraz. - rozkazał z naciskiem na ostatnie słowo.
   
  No i pozamiatane. Z Liderem nie było sensu się spierać. Jego wola to świętość.

  Spojrzałam na niego z wyrzutem, ale on pozostawał tak samo niewzruszony.  

  W końcu westchnęłam cicho i ostatecznym ruchem ręki przywołałam do siebie swoją własność. Hidan lekko zadrżał gdy moja krew wcześniej rozprowadzona po całym jego ciele, teraz z powrotem skierowała się do ujścia. Gęsta ciecz wypłynęła miarowo przez nadal otwartą ranę w jego klatce piersiowej by z wielką gracja przeciąć powietrze i powrócić niespiesznie do swego właściciela.
   Ja również zadrżałam kiedy moja krew z powrotem wtłoczyła się do ciała. Poczułam się jak nowo narodzona. Przyłożyłam jeszcze tylko rękę do piersi, a rozorana na szerokość tkanka wreszcie się zasklepiła. Po ranie na piersi nie było nawet śladu. Tak samo zresztą jak u Hidana. Postanowiłam, że nie będę mu składała pamiątek w formie blizn. Sponiewierana duma i godność to dla niego wystarczająca kara. W końcu został pokonany na oczach całej organizacji co samo w sobie jest szczytem upokorzenia, a jeśli wziąć jeszcze pod uwagę, że odniósł klęskę w walce z dziewczyną... no to zupełnie jakby zaliczyć złoty strzał. Publiczne samobójstwo którego widzowie jeszcze na długo nie zapomną.
    
   Niby już wolny, na pozór ''cały'' i ''zdrowy'' Hidan, niespodziewanie tak jak klęczał zaciągnął się jeszcze z razu powietrzem by już za moment wyciągnąć się jak długi na zakrwawionej ziemi.
   
   Pain i Kisame wyraźnie zaniepokojeni oboje spojrzeli na mnie pytająco.

   - Będzie żył. - rzuciłam obojętnie. - Pośpi parę godzin, ale będzie żył.
   
   Zaledwie zdążyłam to powiedzieć, a po policzkach spłynęły mi dwie gorące strużki. Na mojej buzi wykwitł impertynencki uśmieszek.
   
   Zwieńczenie techniki. Strumień krwawych łez.           
   
   Na to właśnie czekałam. Zrobiłam kilka kroków w stronę pagórka i objęłam całe Akatsuki triumfalnym spojrzeniem.
   
   Przedstawienie uważa się za zakończone... Czas na gromkie brawa.  
   
  Skłoniłam się iście głęboko, a przy tym nawet na moment  nie spuściłam wzroku ze swojej publiki.
   
   Wielkość jest wyłącznie w perwersji, słowa mistrza Ran zadźwięczały mi w głowie.
   
   Prócz tego zewsząd cisza. Wyprostowałam się z lekka zawiedziona, lecz nie pokonana. Nie, to nie. Nie będę ich przecież błagała o ten skromny dowód uznania należyty się mojej osobie jako zwycięzcy. Ostatecznie sama poczęłam uderzać w dłonie. Z początku cicho  dosyć niedbale by z czasem już głośno, wręcz z otwartą pasją.
  
   W końcu odpowiedział mi grzmot, który wraz z oślepiającym błyskiem wesoło zatańczył po firmamencie. Wtedy do oklasków dołączyłam śmiech. Głośny i nieco histeryczny niósł się po polanie obwieszczając moje zwycięstwo. Byłam już wtedy szczerze usatysfakcjonowana, ale do prawdziwej euforii brakowało mi nadal jednej rzeczy...
   
   Wody.      
  
   I wtedy jak na zawołanie z nieba lunął obfity deszcz. Z zaczerwienionych policzków spłynęły ostatnie strugi  porozmazywanej na skórze krwi. Wyciągnęłam ręce do góry. Twarz zwróciłam ku górze.
   
   Potwór wreszcie zasnął. Znowu poczułam się wolna...

                                                                   *        *       *  

    Ohayo, kochani! Wiem, że już długo tu nie zaglądałam, ale nie myślcie sobie, że ostatecznie porzuciłam tego bloga. To dopiero początek tej historii, więc autorce, czyli mnie nie będzie się tak łatwo wymigać z opowiedzenia wam tych iście fascynujących przygód jakie niewątpliwie doświadczy główna bohaterka :) Rozdział który sprezentowałam powyżej jak zauważyliście jest pewną rekompensatą za moją nieobecność. Jak do tej pory to najdłuższy z wszystkich rozdziałów które mieliście okazję tu przeczytać. Ma ponad 9 i pół tysiąca słów :D , czyli podsumowując wykracza ponad limit przeciętnej długości blogowego rozdziału, ale... to chyba dobrze, nie? Więcej czytania dla was mordeczki!
   
Jeśli o mnie chodzi to jestem z niego szczerze zadowolona. Mam nadzieję, że i wy go docenicie dlatego w dalszym ciągu zachęcam do zostawiania komentarzy i rzecz jasna oczekiwania na następny rozdział. ;} I tak na koniec...
  
...OSTRZEŻENIE : Na blogu pojawiły się już oraz tym częściej będą się pojawiać sytuacje o drastycznej, a chwilami wręcz niemoralnej treści. Dlatego wszystkie osoby o słabszych nerwach, a w tym również dzieci proszone są o zachowanie zimnej krwi, bądź nie czytanie znajdujących się tu tekstów . Rozdziały nie są i nie będą ocenzurowane.  XD

1 komentarz:

  1. Ohayo, kochana! Świetna historia, bardzo podoba mi się ten blog i twój styl pisania - jesteś w tym naprawdę dobra. Z niecierpliwością czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń