Nosił ten sam strój co wszyscy tylko
z tą małą różnicą, że w jego wykonaniu płaszcz prezentował się do połowy
rozpięty. Zgadywałam, że pewnie przez wzgląd na zwisający z jego szyi symbol.
Odwrócony trójkąt w okręgu, poprzednio wymalowany krwią na jednej ze ścian,
teraz w formie czerwonego medalionu dumnie zdobił nagą klatkę piersiową swego
właściciela. Zapewne znajdował się na niej przez cały ten czas, a ja po prostu
nie zwróciłam na niego uwagi. Nic bardziej mylnego, gdyż wtedy moje
zainteresowanie niemal wyłącznie skupiło się na jego twarzy. Teraz zresztą było
podobnie. Rzuciłam jeszcze tylko okiem na kosę, którą dzierżył w prawej dłoni
by już w następnej chwili spoglądać mu prosto w oczy. Fiołkowe tęczówki
błyszczały groźnie, a usta wykrzywił szelmowski uśmieszek. Od razu przypomniało
mi się nasze pierwsze spotkanie. Wyraz jego twarzy nie wróżył niczego dobrego.
Pewnie chodziło o tego kopniaka w krocze.
Czyżby rozmyślał o zemście?
Bo jeśli tak, to trafił pod niewłaściwy
adres. Matka Pokora i Ojciec Obawa to nie moi krewni. Tutaj zamieszkują
wyłącznie nienawiść, pogarda i przykry fetor rozczarowania. Drzwi otwarte są
dla każdego rzecz jasna, więc śmiało można wejść do środka. Lecz jeśli wejdzie
tu chodź raz i popełni błąd, to już nigdy więcej nie opuści tego miejsca... no,
a przynajmniej nie pozostając w jednym kawałku...
Moje rozmyślania przerwał stojący za moimi
plecami Kisame.
- Oczywiście. Jak mogłem o tym zapomnieć. -
nad wyraz uprzejmy głos rekiniastego aż ociekał ironią. Czyżby ta dwójka nie
darzyła się sympatią? pomyślałam, słysząc ton który pozostawiał wiele do
życzenia. Kisame westchnął cicho i zwrócił się do mnie. - Hoshi, proszę
poznaj...
- My
się już znamy. - stwierdziłam krzyżując ręce na piersi. - Ty jesteś... - ...gościem,
który szuka kłopotów, chciałam powiedzieć, ale siwowłosy postanowił mi
przerwać.
- Mów mi Hidan, laleczko. - dokończył za
mnie mężczyzna. Następnie przechylił się lekko w moją stronę i dodał ściszonym
głosem. - Tak szybko uciekłaś, że nie zdążyłem ci się nawet odwdzięczyć.
Naprawdę wielka szkoda bo musisz wiedzieć, że mnie się nie ignoruje, mała. To
co, załatwimy to teraz przy wszystkich... - zawiesił na chwilę głos i jeszcze
bardziej wychylił się do przodu. Nie wiedzieć kiedy, a jego twarz znalazła się
tuż przy mojej. Ciepło jego oddechu rzucone na mój kark, rozeszło się falą po
całym ciele. Mimo woli zadrżałam. - ...a może wolisz przejść do bardziej...
ustronnego... miejsca? - wymruczał specjalnie cedząc słowa by na koniec z
premedytacją musnąć językiem po mojej skórze.
Tego było za wiele. Gwałtownie go od siebie
odepchnęłam, ale to tylko poszerzyło jego i tak już złośliwy uśmieszek. Czułam
jak ogrania mnie wściekłość, ale w zdusiłam to uczucie jeszcze w zarodku, gdyż
nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł.
Tak chcesz się bawić? Zgoda, zabawmy się, uśmiechnęłam się w duchu i bez
najmniejszej zwłoki przystąpiłam do działania. Schowałam prawą rękę za plecy i
zawinęłam palce w pięść.
- Hoshi... -
Kisame upomniał mnie cicho, widząc co zamierzam zrobić. Położył mi rękę
na ramieniu, ale ja strzepnęłam ją zdecydowanie i ruszyłam w stronę Hidana.
- No i co, wybrałaś laleczko? - rzucił
zaczepnie.
- Tak. Załatwimy to teraz przy wszystkich. -
zdecydowałam spoglądając mu prosto w oczy. Uśmiechnęłam się tajemniczo i
kiwnęłam palcem na znak aby się zbliżył. Twarz Hidana znalazła się kilka
centymetrów od mojej. Idealnie. - Ale najpierw chciałabym ci kogoś przedstawić,
zgoda?
Siwowłosy odpowiedział mi uśmiechem,
który... zgasł równie szybko co się pojawił. Właściwie to ja go zgasiłam. Z
całej siły rąbnęłam go pięścią w twarz. Kosa wypadła mu z dłoni i z głuchym
łoskotem uderzyła o posadzkę. Natomiast samo uderzenie zwaliło chłopaka z nóg i
sprowadzony do poziomu Hidan przycisnął ręce do twarzy.
Podniosłam pięść w teatralnym geście i
uśmiechnęłam się szczerze usatysfakcjonowana.
- Hidan, proszę poznaj to jest Piącha. -
odrzekłam wesoło wyciągając w jego stronę nadal zaciśnięta dłoń. Następnie
cofnęłam rękę i przyciągnęłam na wysokość ucha. - Piącho, mam zaszczyt ci
przedstawić, to jest... co mówisz? - udałam, że moja kończyna posiada własny
głos, a ja rozumiem co ona mówi. Pokiwałam głową ze zrozumieniem i dodałam
kpiącym tonem. - No tak, masz rację. Wy się już przecież znacie.
Za moimi plecami rozległ się dźwięk kilku
stłumionych chichotów.
- Ha, ha, ha. Zabawne, co nie? Laska dała mi
w mordę. Normalnie boki zrywać! - stwierdził Hidan (ku mojemu zdziwieniu nieco
rozbawionym głosem). Otarł krew z rozciętej wargi i chwycił do ręki swoją kose.
Wstał nieco chwiejnie i z zadziornym uśmiechem na twarzy spojrzał mi prosto w
oczy. - No nieźle, mała. Chodź przyznam, że po nowym członku Akatsuki
spodziewałem się czegoś więcej. Jeśli przedstawienie z piąchą to szczyt twoich
możliwości to w prawdziwej walce okażesz się pewnie do niczego. - stwierdził
kpiąco i kontynuował tym samym tonem. - Ale nie bój nic laleczko, organizacja
wciąż nie ma osoby od zapewniania rozrywki. Uważam, że świetnie sprawdziłabyś
się na tym stanowisku. W końcu czego więcej można oczekiwać po
dziewczynie.
Mowa Hidana głęboko mnie dotknęła, ale nie
zdołała wytrącić mnie z równowagi. Postanowiłam wcielić w życie jego wizje.
Mogę zapewniać ludziom rozrywkę, a jakże!
Dzięki za pomysł Hidan, w nagrodę to ty jako pierwszy
będziesz się bawił...
- Chcesz się rozerwać Hidan... Proszę
bardzo. - uśmiechnęłam się cierpko i
wyjęłam spod płaszcza kunai. Przyłożyłam ostrze do wewnętrznej części dłoni
i...
- Dość tego! - nagle
tuż przy mnie pojawił się Pain. Jego dłoń stanowczo zacisnęła się na moim
nadgarstku. - Nie będziecie walczyć w środku organizacji. Czy to jest dla
ciebie jasne?
Pod wpływem impulsu
wyszarpałam rękę z uścisku Lidera i jeszcze na krótko po tym mierzyliśmy się
wzrokiem. W końcu uświadomiłam sobie, że dopiero co zawarłam z Painem układ,
którego warunki między innymi dotyczyły właśnie podporządkowania. Ostatecznie
więc odpuściłam. Odetchnęłam głęboko i schowałam kunai z powrotem pod płaszcz .
Posłuszeństwo... Posłuszeństwo...
- Jak słońce. -
bąknęłam cicho i przeniosłam swój wzrok z powrotem na Hidana. Jego usta
wykrzywił kpiący uśmieszek. Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Spokojnie,
Hoshi... tylko spokojnie...
- To świetnie. - Pain
potarł ręką czoło i zwrócił się bezpośrednio do naszej dwójki. - Słuchajcie
uważnie, bo nie zamierzam dwa razy tego powtarzać. Organizacja to nie miejsce
na pokaz siły. Po pierwsze jest tu zdecydowanie za mało miejsca. Żeby stoczyć
prawdziwą walkę, a nie urządzać tylko bezsensowne przepychanki, potrzebne są na
to korzystne warunki. Po drugie oboje jesteście członkami Akatsuki, więc żadne
z was nie musi udowadniać ile potrafi.
Dlatego nie widzę jakiegokolwiek
sensownego powodu dla którego mielibyście teraz ze sobą walczyć.
Chociażby dlatego,
żeby posłać Hidana prosto do piachu, pomyślałam z przekonaniem, po czym
stwierdziłam dosyć podobnie, ale już na głos :
- Chce pokazać wszystkim czemu się tu
znalazłam.
- Naprawdę uważasz,
że to konieczne? - zapytał Pain zamyślonym głosem.
- Tak. - odrzekłam
zdecydowanie.
- Liderze, za
pozwoleniem. - nieoczekiwanie odezwał się rekiniasty. Pain skinął głową i
Kisame powiedział : - Muszę wtrącić, że to nie jest zbyt dobry pomysł. Moc
Hoshi jest...
- … zapewne nieco
słabsza od mocy jaką dysponuje Hidan. Dziękuję za przypomnienie Kisame. -
dokończyłam za niego rzucając mu znaczące spojrzenie. Jeszcze jedno słowo, a
zajmiesz miejsce Hidana. Następnie
zwróciłam się bezpośrednio do Paina. - Mimo wszystko jeśli to możliwe nadal
pragnę się spróbować w walce z Hidanem.
- odrzekłam skruszonym głosem. -
Prawdopodobnie nie wygram, w końcu jestem tylko dziewczyną. Ale, za
pozwoleniem... Liderze, potraktujmy to jak swego rodzaju inicjacje. Może Hidan
słusznie sądzi, że nie nadaje się do Akatsuki. Uważam, że wypada to sprawdzić.
Wtedy zyskamy pewność czy być może Lider jak i inni również, nie pomylił się co
do mnie. - wskazałam na siebie dłonią i
przelotnie zerknęłam na Kisame. Rekiniasty spiorunował mnie wzrokiem. - Poza
tym prócz samych nudnych misji przypuszczam, że w Akatsuki raczej niewiele się
dzieje. Czemu więc nie zapewnić im trochę godziwej rozrywki? W końcu idealnie
się do tego nadaje. - posłałam Hidanowi miażdżące spojrzenie i na powrót
zwróciłam się do Paina. - Jak sądzisz Pai... to znaczy Liderze? - spytałam z
miną niewiniątka.
Pain milczał i tylko
spoglądał na mnie przenikliwym wzrokiem.
Czyżby się wahał?
- To idealny pomysł.
- wtrącił entuzjastycznie Hidan i uśmiechnął się wrednie. - Jestem za. Skoro
dziewczyna sama się o to prosi. Najwyższy czas się przekonać ile jesteś warta.
- rzucił w moją stronę znacząco się przy tym uśmiechając.
Pain popatrzył to na
Hidana, to na mnie, to na resztę członków by ostatecznie spojrzeć na Kisame.
Rekiniasty z lekka kiwał głową. Był przeciwny. Poczułam się nieco urażona, gdyż
chciałam się wykazać, a w tym momencie zdanie Kisame mogło ostatecznie zaważyć
na decyzji Paina. Rekiniasty wiedział do czego jestem zdolna, więc nie dziwić
mu się dlaczego stawał murem na mojej zachciance. Natomiast jeśli chodzi o
Lidera to przypuszczam, że jest równie dobrze poinformowany w mojej kwestii. W
końcu gdyby nie wiedział jak wielką potęgą dysponuje to z pewnością nie
zwróciłby na mnie nawet cienia uwagi.
Panowała cisza. W
końcu Lider przewrócił oczami.
- Oszaleje tu z wami
kiedyś. - westchnął i obdarzył mnie nieprzeniknionym spojrzeniem. - Jestem przeciwny rozlewowi krwi jeśli chodzi
o członków mojej organizacji. Gdyby nie fakt, że twoim przeciwnikiem ma zostać
Hidan, w życiu bym się nie zgodził Hoshi. - stwierdził wymownie Pain, ale ja
nie miałam zielonego pojęcia co ma na myśli. Ściągnął ręce za plecy i zawyrokował.
- Zaraz opuścimy organizację, ale najpierw przedstaw się pozostałym.
Poczułam jak wzbiera
we mnie zadowolenie. Zgodził się, naprawdę się zgodził! Spojrzałam na
niego z wdzięcznością i już nic nie mówiąc z pokorą wykonałam jego polecenie.
- Jestem Izunami
Hoshi... - skłoniłam się teatralnie i z ironicznym uśmieszkiem wymalowanym na
twarzy, dodałam: - ...i jak widzicie dostąpiłam wielkiego zaszczytu
przyłączenia się do waszej rodzinki. Mam nadzieję, że przyjmiecie to do
wiadomości bez większych obiekcji, bo szczerze mówiąc wolałabym zachować z wami
pokojowe stosunki. - tu spojrzałam
wymownie na Hidana, ale on w odpowiedzi prychnął pogardliwie. - Nie szukam wrogów i możecie mi wierzyć, że
żaden z tu obecnych, też nie. - stwierdziłam stanowczo i omiotłam wszystkich
znaczącym spojrzeniem.
Przez chwilę wszyscy
milczeli. Ucieszyłam się już w duchu, że żaden z nich tego nie skomentował, gdy
nagle...
- Tobi to dobry
chłopiec! Tobi będzie twoim nowym przyjacielem! - chłopak w pomarańczowej masce
zaklaskał wesoło w dłonie, jednocześnie
przy tym przeskakując w miejscu z nogi na nogę.
On się zemnie
nabija, czy może po prostu ma coś z głową?, zastanowiłam się przez chwilę.
Jednak odpowiedź
zdała się oczywista kiedy chłopak podbiegł do mnie znienacka i zamknął mocno w
niedźwiedzim uścisku. Zapewne nic bym sobie z tego nie robiła ( no bo przecież
na wszystkich kolesi działam w ten sposób ;D ) gdyby nie fakt, że miałam
wyjątkowy uraz do wszelkich zamaskowanych istot. Bo, chodź chłopak zwany Tobim sprawiał
wrażenie nieszkodliwego to w moich oczach nadal był postrzegany jako
potencjalne zagrożenie. Był zdecydowanie za blisko. Zrobiło mi się duszno, a
przez moją głowę przemknęły znajome obrazy.
,,Mężczyzna w
masce... a potem Ranmaru... i on... on... NIE!'', wzdrygnęłam się na samą
myśl.
- Puść! - wyrzuciłam
z siebie tylko jedno słowo, ale tak lodowatym tonem, że chłopak odskoczył ode
mnie jak poparzony.
- Przepraszam. -
bąknął zamaskowany skruszonym głosem. Ze spuszczoną głową wrócił na swoje miejsce.
- Tobi nie chciał nic złego.
Odprowadziłam go
wzrokiem nadal wzburzona. Lepiej, żeby ten świr trzymał się ode mnie z
daleka bo następnym razem nie ręczę za siebie. Uspokoiłam się nieco i
przewróciłam oczami.
Błagam! Niech
tylko pozostali nie okażą się równie nienormalni jak on.
Na szczęście nie
okazali się... no, a przynajmniej z pozoru. Ciężko ocenić ludzi kiedy to z
wielką łaską, rzucają ci do wiadomości zaledwie swoje imię. No, ale chodziarz
dowiedziałam się, że : czarnowłosy chłopak ze słynnym Sharingannem miał na imię
Itachi Uchicha ; wysoki zamaskowany mężczyzna o blado zielonych świdrujących
oczkach to Kakuzu ; rosiczko-człowiek posiadający białą i czarną połowę wabił
się Zetsu ; blond włosy osobnik w moim wieku o błękitnych oczach i delikatnych
rysach twarzy ( jak się okazało ku moim wątpliwością – jednak chłopak :P )
to Deidara ; i na końcu pochodzący z
Suny, czerwonowłosy szczeniak (ten od płynów trzeźwiących) zwany nie inaczej
jak Sasori Akasuna.
Prócz nich byli
oczywiście jeszcze : Lider, mój przyjaciel Kisame Hoshigaki, ten siwowłosy
dupek Hidan, noszący maskę przypominającą dynie (chyba trochę niedorozwinięty)
Tobi oraz piękna kobieta ''anioł'' imieniem Konan.
To jest właśnie cały
skład Akatsuki. A właściwie to był cały skład bo teraz dołączyłam do niego
jeszcze ja. Czerwona Królowa. Dziewczyna z piekła rodem naznaczona krwią.
Zabójczyni, złodziejka i artystka w
jednej osobie. Najjaśniejsza z wszystkich gwiazd... Izunami Hoshi.
Kiedy już kwestię
zapoznawczą mieliśmy za sobą, ostatni raz zerknęłam na każdego po kolei i…
szczerze mówiąc ich miny jakoś specjalnie nie pokrzepiały mnie do walki, a
wręcz przeciwnie. Były trochę jak zły omen, który zwiastował nic innego jak
nieoczekiwaną klęskę...
Mój przeciwnik Hidan
zdaję się, że zwycięstwo miał odmalowane na twarzy. Fiołkowe oczy błyszczały
kpiąco, a usta wykrzywił w pogardliwym uśmiechu.
Pewność siebie
bywa zgubna... i kto to mówi.
Rekiniasty przyjaciel
Kisame niestety do końca przywdział maskę statecznego rodzica. Wydawał się być
zdecydowanie przeciwny i przez to nieco zły, lecz zarazem przy tym szczerze
przejęty i otwarcie zatroskany.
Wrzuć na luz
''tatuśku'' ...Wszystko jest pod kontrolą.
Jeśli chodzi o Lidera
to w jego przypadku nie potrafiłam go tak do końca rozgryźć. Jego twarz jak
zwykle była skrzętnie ukryta pod grubą warstwą obojętności. Jednak śmiałam
twierdzić, że zbliżająca się walka nawet w nim rozbudziła głęboko skrywane
emocje, bo chodź przenikliwe oczy Rinnegana błyszczały ozięble to teraz ponad
to jątrzyła się w nich swego rodzaju ciekawość.
Iskra
zainteresowania została wskrzeszona. Czas wzniecić prawdziwą pożogę.
A co do reszty
organizacji to niektórzy wydawali się nawet przejęci, podczas gdy pozostałym
najwyraźniej było wszystko jedno.
Entuzjazm to zdecydowanie wrodzona cecha |;P
Natomiast co
się tyczy już każdego członka Brzasku z osobna to śmiałam przypuszczać, że
podczas walki nie doczekam się choćby cienia jakiegoś kibica. Żaden z nich (no,
może z wyjątkiem ''papy” Kisame) raczej nie obstawiał na mnie jako na przyszłą
zwyciężczynię. Koniec końców wcale się temu nie dziwić. Umiejętności Hidana
były poniekąd im znane, a moje... niekoniecznie. Bo chodź Pain nawiązał
wcześniej do naszych zbliżonych do siebie mocy to ta kwestia wciąż pozostawała
dla wielu niewiadomą. Dla mnie także, ale jakoś szczególnie się tym faktem nie
przejmowałam. Czymkolwiek bowiem zaskoczy mnie Hidan to w istocie będzie tylko
niegroźnym ruchem, który niewątpliwie sparuje by w następstwie odpowiedzieć mu
dwukrotnie większą siłą.
Jeśli chodzi o
zwycięstwo to w tym temacie nie okazałam tej zazwyczaj cechującej mnie
ignorancji. Nazbyt dobrze bowiem wiedziałam, że Akatsuki kształtuje potęga,
która zbudowana została na fundamentach tych najsilniejszych graczy. Byłabym
więc głupia lekceważąc tak szczególne fakty. Co nieznaczny, że głupotą byłoby
również głęboko wierzyć we własne zdolności.
Dlatego nie
przypuszczałam, że to właśnie ja zwyciężę …, po prostu byłam przekonana, że nie
przegram.
- Ruszamy. - ogłosił wreszcie Pain i skierował
się w stronę drzwi.
Nie namyślając się
wiele, zdjęłam z siebie płaszcz i rzuciłam go w stronę Kisame. Lekko
zdezorientowany pochwycił go przed twarzą i posłał mi surowe spojrzenie.
- Zaopiekuj się nim
na czas walki, zgoda? - powiedziałam z łobuzerskim uśmiechem.
- Hoshi... - zaczął
ostrzegawczym tonem, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Dzięki Kis! Później
pogadamy. Obiecuje. - skwitowałam
pojednawczo i puściłam mu oczko.
Wyminęłam wszystkich
i znalazłam się obok Lidera. Pain nie zwalniając kroku, spojrzał na mnie
znacząco.
- Kisame zdawał się
być czymś mocno przejęty. Jeśli bardzo chcesz możesz z nim przez chwilę
porozmawiać. - rzucił oficjalnym tonem.
Wzdrygnęłam się na
samą myśl. Nie teraz, tylko nie teraz.
- Cokolwiek to jest może zaczekać. -
stwierdziłam z machnięciem ręki. -
Porozmawiam z nim po walce.
Pain przez chwilę
milczał. Lepiej zakończmy ten temat, pomyślałam błagalnie. W napięciu
oczekiwałam na jego odpowiedź.
- Jak uważasz. -
skwitował ostatecznie.
Phi,
odetchnęłam w duchu, na szczęście Pain nie zamierzał tego drążyć. Chwała ci za to, Liderze! Rozmowa z
rekiniastym to ostatnia rzecz jakiej teraz potrzebuje.
Żadne z nas nie
odrzekło już ani słowa. Po nieznacznym
przemierzeniu kilku korytarzy, wreszcie opuściliśmy organizację.
* *
*
Okazało się, że całkiem niedaleko od
kryjówki Akatsuki, znajdowała się niewielka polana zewsząd otoczona drzewami.
Jednym słowem kawałek wolnej przestrzeni gdzieś w środku lasu, który
wyśmienicie pasował jako teren do stoczenia walki. W dodatku na skraju od
północy wznosił się nieduży pagórek, który pomimo swych małych rozmiarów o
dziwo pomieścił na sobie wszystkich członków organizacji.
Jeśli chodzi o pogodę to idealnie wręcz określała ją gęsta atmosfera, która
niczym sęp zawisła w powietrzu wyczekując z niecierpliwością ofiary zbliżającej
się śmierci. Na niebie zebrały się stalowe chmury niewątpliwie zwiastujące
deszcz, a upiorne błyski i grzmoty z przekonaniem udając doping, wręcz już nie
mogły doczekać się naszej walki.
Musiałam przyznać, że klimat scenerii doskonale poradził sobie z
odzwierciedleniem powagi sytuacji. Oczywiście nie miało to jakiegokolwiek
wpływu na moje wewnętrzne odczucia. Podeszłam do walki z iście stoickim
spokojem jak to zresztą miałam w zwyczaju. W duszy modliłam się tylko by
przedwcześnie nie zaczęło padać. Wraz ze strugami deszczu spłynęłaby również
cała moja chęć mordu oraz wszystkie sadystyczne popędy, a na to w tamtej chwili
nie mogłam sobie pozwolić.
Jeśli chodzi o mojego przeciwnika to stojący zaledwie kilka metrów dalej
Hidan, niestety nie podzielał mojego łagodnego nastawienia. Nie był on również
na tyle zły co niewątpliwie wściekły. Agresja wylewała się z niego na zewnątrz
z każdym kolejnym wydechem sponiewieranej duszy. Samo spojrzenie Hidana już
wystarczyło by wiedzieć, że te fiołkowe oczy postrzegają moje ciało wyłącznie w
roli trupa. Właściwie to zupełnie mnie to nie dziwiło. Nie pierwszy raz
przecież wcielam się w ofiarę, której los w scenariuszu już od pierwszych linijek
skazany jest na porażkę. Ale nie tylko w nim buzowały hormony szkarłatnej
żądzy. Ja również odczuwałam potężną wolę krwi, która jak najszybciej musiała
zostać zaspokojona.
Tamtego dnia gdy Pain wraz z Konan przybyli zwerbować mnie do organizacji,
nie zdążyłam zaprezentować im swoich "szczególnych" zdolności. Jednak
tym razem nie biorę żadnych jeńców... no, może zrobię mały wyjątek dla jego
trupa. Szkoda by było przepuścić okazję na stworzenie kolejnego dzieła...
Siwowłosy jeszcze przez chwilę szeptał coś do
trzymanego w dłoni naszyjnika, po czym zwrócił się bezpośrednio do mnie.
- Hej,
laleczko! - zakrzyknął Hidan zaciskając mocno palce na rękojeści swojej kosy. -
Z racji, że jesteś dziewczyną pozwolę ci wybrać rodzaj śmierci. Wolisz powolną
i bolesną, czy może szybką i sama wiesz... - dodał kpiąco z prowokujący m
uśmieszkiem.
W prawą dłoń chwyciłam kusurigame, a drugą
złapałam za koniec łańcucha. Po niebie przetoczył się żółty błysk.
- Właśnie o to
samo chciałam cię zapytać... - odparłam pewnym siebie głosem – ...ale zmieniłam
zdanie i sama o tym zdecyduje.
- Żebyś się
nie zdziwiła. - skwitował z szatańskim uśmiechem i spojrzał w stronę pagórka.
Ja również przeniosłam tam wzrok. Pain
wypuścił w niebo własną błyskawice. To był znak na który mieliśmy
zaczekać. Dopiero teraz mogliśmy zacząć walczyć.
Oboje ruszyliśmy
biegiem. Nasze bronie spotkały się po drodze, a wtem pierwsze uderzenie
ocierających się o siebie ostrzy zapoczątkowało ten swoisty taniec. Iskry
tańczyły w powietrzu, a metal z ostrzegającym sykiem rozbrzmiewał echem po
polanie. Trwało to ponad kilka minut. Gdy jedno z nas wyprowadzało celne
uderzenie, drugie wtem równie celnie parowało każdy cios. Było to jak zabawa w
kotka i myszkę tyle, że bez określonych pozycji. Rzecz działa się na zmianę..
Żadna ze stron nie chciała ustąpić. Oboje byliśmy tak samo uparci i zapalczywi,
a ogólny apetyt na wygraną rósł z każdym kolejnym brzdęknięciem stali. Szybko
zrozumiałam, że taka walka może trwać w nieskończoność, a przynajmniej do momentu
w którym któreś z nas się potknie, a wtedy to drugie bez zastanowienia porobię
przeciwnika na kawałki. No, niezbyt ciekawa koncepcja. Miałam o wiele lepszą,
dlatego gdy Hidan po raz kolejny zamachnął się na mnie kosą, ja zamiast
sparować ten cios kusurigamą, odskoczyłam w tył i rzuciłam w jego stronę kilka
wybuchowych notek. Hidan rzecz jasna usunął się z pola rażenia, więc żadna z
notek nie zdążyła go nawet zadrasnąć. Natomiast między nami stworzył się teraz
gęsty obłok dymu i przez chwilę straciliśmy się z oczu. Wykorzystując krótką
nieuwagę przeciwnika, za pomocą Kage Bunshin no jutsu podzieliłam swoją
czakrę na dwa dodatkowe klony. Następnie
wyciągnęłam z kieszeni mały zwój i w błyskawicznym tempie wręcz,
odpieczętowałam z niego długą i ostrą kolczatkę. Podałam swoim klonom, a one
rozciągnęły ja pomiędzy sobą. Gdy klony ruszyły przed siebie, ja nie czekając
aż dym zdąży się przerzedzić wyrzuciłam w powietrze kilka wybuchowych notek i
kiedy tylko nastąpił wybuch, wybiłam się w górę. W tym samym czasie moje klony
już pewnie znalazły się przy Hidanie. Jeśli wszystko poszło zgodnie z planem to
siwowłosy zamiast zaatakować klony również wyskoczy w powietrze i dzięki temu
zgrabnie uniknie przepołowienia przez gilotynę rozciągniętego drutu. No, a
jeśli nie, to... wpadając z powrotem w szare kłębowisko na dole, czeka mnie
niechybna śmierć.
Zacisnęłam palce
niemal na końcu łańcucha kusurigamy, tuż przy rękojeści i zaczęłam nim kręcić.
Serce waliło mi jak młot, kiedy leciałam w gęstwinie kurzu i pyłu. Lecz strach
oczekiwań zmienił się w szczery uśmiech losu, gdyż będąc ponad chmurą dymu
ujrzałam wściekłego, ale i nieco zdumionego Hidana. To były sekundy, w których
działałam, że tak powiem mechanicznie. Mój rozkręcony do granic możliwości
łańcuch pomknął błyskawicznie w jego stronę, a przytwierdzone do jego końca
wahadełko rąbnęło go idealnie w samą pierś. Siła odrzutu sprawiła, że zaliczył
bolesny upadek na ziemie, podczas gdy ja wylądowałam lekko i z klasą.
Oddychał ciężko, bo prawdopodobnie jedno z żeber przebiło mu płuco. Mimo to
wstał i zwrócił się w moją stronę. Jego pełne wściekłości, fiołkowe oczy znowu
nabrały tego dziwnego wyrazu kiedy to po raz pierwszy przyszło mi kopnąć go w
krocze. Mgiełka rozkoszy niemal całkowicie przysłoniła jego spojrzenie dowodząc
tego, że ból właśnie teraz wziął sobie ciało albinosa w posiadanie. Byłam więc
zmuszona zakończyć to zdecydowanie szybciej niż w ogóle przypuszczałam. Kto by
sądził, że doczekam się walczyć z przeciwnikiem dla którego każdy mój cios był
gwarancją lekkiej przyjemności. Wiem. Kompletny absurd...
- Zaraz
tego pożałujesz! - wysyczał przez zęby Hidan. - Chyba nie wiesz z kim masz do
czynienia.
- To
się jeszcze okaże. - skwitowałam spokojnie.
Nie czekając aż chłopak dobędzie swej broni, rzuciłam się na niego
celując kusurigamą w sam środek jego czaszki. Niestety on w ostatniej chwili
zasłonił się swoją kosą i nasze ostrza skrzyżowały się na jeden moment. Z
wielką gracją odskoczyłam w tył i przyjęłam pozycję obronną by zastanowić
się przez chwilę nad nową taktyką bojową. Nie dano mi jednak czasu na
obmyślenie jakiejkolwiek strategi, gdyż tym razem to Hidan naparł na mnie z
niepohamowaną furią. Jego ciosy posiadały ogromną siłę, dlatego wraz z każdym
jego kolejnym uderzeniem miałam coraz większe trudności ze sparowaniem ataków,
bądź robieniem uników.
Chyba
pora użyć specjalnych umiejętności, pomyślałam trochę desperacko, albo
faktycznie z naszej dwójki to mi przyjdzie zamienić się w trupa.
Już chciałam się wycofać, gdy nagle zawadziłam (prawdopodobnie) o jakiś
kamień i przez to przewróciłam się na plecy. Ujrzałam w górze błysk stali
niczym światło pioruna na pochmurnym niebie, którego wolą było we mnie uderzyć.
Jednakże w ostatnim momencie przekręciłam się na bok, a kosa utknęła w ziemi tuż
przy moim lewym uchu, tym samym odcinając jeden niesforny kosmyk moich
szkarłatnych włosów.
Wykorzystując okazję podczas gdy napastnik był pochylony nad bronią, bez
zastanowienia zgięłam nogi i resztkami sił kopnęłam go w brzuch. Hidan wciągnął
ze świstem powietrze i zachwiał się lekko, ale zdecydowanie na tyle bym mogła
ukucnąć i przejść do ataku. Za pomocą łańcucha mojej broni udało mi się go
podciąć i tym samym skutecznie sprowadzić do poziomu.
Teraz to ja byłam górą. Zyskałam niepowtarzalną szansę, aby to zakończyć.
Uniosłam kusurigamę wysoko nad głowę, by po raz kolejny wywiązać się z
przydzielonej mi przez życie roli kata. Lecz wtem stało się coś dziwnego...
Nagle moje ręce zesztywniały, a wtedy chcąc nie chcąc się zawahałam.
Na jedno mgnienie zdawało mi się, że widzę Ranmaru, ale...to przecież
absurdalne. Szybko zdusiłam w sobie tę myśl.
Z pewnością Akiva znowu manipuluje mi w mózgu, pomyślałam wtedy, Na pewno tak.
On pragnie mojej klęski, bo wtedy odzyskałby wolność. Nie doczekanie jego! Tym
razem nie dam się nabrać na tę banalną sztuczkę...
Jeszcze przez chwilę spoglądałam w te
niesamowicie fiołkowe oczy, które mierzyły mnie z równą intensywnością. Już nie
wyrażały poprzedniej dozy zwycięstwa. Teraz przepełnione wyłącznie lękiem i
niepewnością, niczym lustra zwiastowały zbliżający się koniec. Nawet zmącone
strachem posiadały w sobie coś... hipnotyzującego. Wiedziałam to od początku.
Od chwili w której utonęłam w nich po raz pierwszy. No, cóż szkoda... wielka
szkoda. Może w innym życiu moglibyśmy się trochę lepiej poznać, bo moje
aktualne wcielenie nie przewidywało z nikim bliższych znajomości. Poza tym
gdyby to on teraz stał na moim miejscu, pewnie nawet nie raczyłby się
zawahać...
-
Wybacz, Hidan. - wyszeptałam do siebie.
Ostrze z cichym sykiem przecięło powietrze by z lekkością spadającego
piórka wbić się w samo serce. Z jego otwartych ust trysnęła mżawka czerwonych
kropelek.
-
Popełniasz... błąd. - wykrztusił z trudem, podczas gdy ja dociskałam kusurigame
do jego piersi.
Błąd?
Jaki błąd?, byłam ciekawa co ma na myśli, ale mimo to się nie
odezwałam. Nie tylko przez wzgląd na sytuacje, w której odpowiedź i tak niczego
nie zmieni, ale raczej przez to, że nie bardzo wiedziałam czy moje słowa
powinny pokrzepić czy może właśnie dobić ostatnie tchnienie umierającego.
Jeszcze przez chwilę jego oczy błyszczały
niedowierzaniem. Przestałam napierać wówczas gdy dopiero całkowicie opadły mu
powieki. Chciałam mieć całkowitą pewność, że wyzionął ducha. W końcu jego
klatka piersiowa przestała się unosić i ...i to był koniec.
Po raz kolejny odebrałam komuś życie. Lecz tym razem poczułam się
jakoś... dziwnie. Niby Hidan nie był nikim wyjątkowym, a mimo to nagle moje
myśli przysłoniła gradowa chmura.
Czyżby wyrzuty sumienia? Nie, skąd. To nie możliwe.
Już dawno temu je zamordowałam. Oczywiście wraz z bezużyteczną litością.
Takie uczucia czynią człowieka słabym. Ewidentnie blokują przed dalszym
rozwojem. Zamykają umysł na decyzję, które nie raz mogą być kwestią życia, bądź
śmierci. Pogarda nigdy nie bierze jeńców. Bez wyjątków. Wyzbycie się
sentymentalizmu to tylko otwarcie bramy do nowych możliwości. Ciekawość nie
jest niczym złym, rzecz jasna pod warunkiem, że potrafimy zachować
umiarkowanie.
Odebranie mu życia nie było przyczyną mej niepewności, lecz gwałtowna
myśl czy dokonałam słusznego wyboru zabijając go.
Swoją drogą to interesujące, że nikt z Akatsuki mnie nie powstrzymał.
Czyżby Painowi nie zależało na utracie jednego z członków? Miałam nadzieję, że
zaraz ktoś mi to wszystko wyjaśni.
Wyciągnęłam kusurigamę z bezwładnego już ciała i rzuciłam zakrwawioną
broń tuż obok truchła. Na razie i tak się do niczego nie przyda, a czyszczenie
ukochanej stali mogło tymczasem poczekać. Jeszcze raz obrzuciłam Hidana
zamyślonym spojrzeniem i uśmiechnęłam się do niego smutno.
Już
wkrótce dostaniesz nowe życie, pomyślałam z chorą satysfakcją, Na mojej
kartce odzyskasz duszę.
Odwróciłam się plecami do swej jeszcze świeżej ofiary i lekkim krokiem
ruszyłam w stronę pagórka. Stąpając dumnie po skąpanym w zieleni trakcie
polany, przez cały czas wierzyłam, że któryś z członków organizacji lada moment
wyjdzie mi na spotkanie. Niestety moje nadzieje szybko okazały się płonne, gdyż
wszyscy ci którzy obserwowali przebieg tej walki, teraz zdawali się zemrzeć z
wrażenia. Żadna z dziewięciu postaci nawet nie drgnęła. Ich dziwna reakcja, a
właściwie jej przytłaczający brak wzbudzał we mnie lekki niepokój. Wraz z
przypływem nagłej konsternacji próbowałam zrozumieć jakiego rodzaju moc
oddziaływała na członków Brzasku.
Chyba
nie chodzi o to, że zabiłam człowieka?
Z
pewnością nie bo to przecież Akatsuki - ludzie źli, zepsuci i bezwzględni,
czystej krwi mordercy, którzy osobiście przecież wydają oraz wykonują wyroki.
Dlatego właśnie zabijanie zdaje się być dla nich czymś naturalnym. Nie
wspominając już, że dla niektórych ten dość przykry precedens jakim jest
odebranie komuś życia to nic więcej jak czerpanie z niezgłębionego źródła
chorej satysfakcji. Nie byłam więc skłonna uwierzyć, że oglądanie egzekucji w
ich przypadku mogło być jakimkolwiek zaskoczeniem. Nie wiedziałam już jak
powinnam to sobie tłumaczyć. Może to swego rodzaju szok doznany na widok
śmierci towarzysza. Tylko, że Hidan wcale nie musiał umierać. Mogli go przecież
uratować. Powstrzymać mnie w ostatnim momencie i nie do puścić do przelewu jego
krwi.
Co oni sobie do cholery wyobrażali!? Och, słodka naiwności czy możliwe by
tak bezgranicznie wierzyli w moc jaką dysponował Hidan?
Głupcy
i hipokryci. Ludzie nie są nieśmiertelni. Każdemu z nas przyjdzie kiedyś
umierać...
Mimo wszystko miałam dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec. Im
dłużej bowiem szłam, tym bardziej robiłam się spięta i podirytowana. Takie
zachowanie było do mnie raczej nie podobne, więc poniekąd przez powodujące mną
wątpliwości nieznacznie przyśpieszyłam kroku.
Lecz będąc już na tyle blisko by móc wyraźniej dostrzec wyraz twarzy
ludzi stojących na pagórku, nagle gwałtownie przystanęłam. Z dzielącej nas
odległości, tych kilka uważnych par oczu wcale nie było skierowanych na mnie.
Śledzili jakiś ruch za moimi plecami. Ja również miałam przeczucie, że coś się
zbliża... a mimo to, do ostatniej chwili nie śmiałam nawet uwierzyć...
-
Uważaj! - krzyknął Tobi z przejęciem, ale było już za późno.
Nagle jakiś ostry szpikulec przeszył na wylot mój lewy bark, także przez
moment dostrzegłam jak jego metalowy czubek wystaje z przodu ciała. Nie trwało
to jednak długo. Broń którą mnie przebito została równie szybko wyjęta co
włożona. Mimo to uczucie zdumienia nadal pozostało.
Przyłożyłam dwa palce do rany i zobaczyłam znajomą ciecz.
Z
dziurawego barku sączyła się niewielka ilość krwi. Obróciłam się powoli i
przeżyłam jeszcze większy szok.
Ujrzałam... Hidana... ŻYJĄCEGO HIDANA!
-
Jakim cudem? - wykrztusiłam z trudem. Szukałam jakiegoś logicznego wyjaśnienia,
ale mój mózg nie znajdował żadnej odpowiedzi.
On nie tracąc czasu, przesłał mi zwycięski uśmieszek i odskoczył kawałek
dalej. Swoją własną krwią, rozpoczął malowanie na ziemi tego symbolu, który z
tak wielką dumą nosił na piersi. Następnie wskoczył do "okręgu z
trójkątem" i zaczął się śmiać niczym psychopata. Brzmiał jak obłąkany
kiedy wyrzucał z siebie słowa, między kolejnymi salwami śmiechu.
-
Żałosna dziewucho... myślałaś, że możesz... mnie tak po prostu zabić!? Ja
jestem nieśmiertelny! - krzyknął dobitnie. - Za to ty raczej nie. Zapłacisz mi
za to i obiecuje ci, że będzie bolało! - ryknął szczerząc groźnie zęby.
Nadal stałam w oszołomieniu, ale to nie uścisk strachu tak mnie paraliżował.
Nie bałam się, bynajmniej. Powoli wzbierała we mnie złość, bo niczym zagubiony
dzieciak nie miałam pojęcia jak w takiej sytuacji powinnam dalej postąpić.
Uciekać,
krzyczeć, a może wykonać obie te rzeczy jednocześnie?
Oczywiście tylko żartuje. Przenigdy nie zniżyłabym się do poziomu
tchórza. Poza tym przegrana pod żadnym pozorem nie wchodziła w grę. Cokolwiek
ten porąb by teraz nie zrobił, ostateczny ruch i tak będzie należał do mnie.
Triumf na twarzy Hidana odmalował się nazbyt wyraźnie kiedy to oblizywał
moją krew z brzegu końcówki swojego szpikulca. Z błyskiem szaleństwa
rozsmakował w ustach kilka szkarłatnych kropel i dosłownie po chwili jego
wygląd zmienił się nie do poznania.
Stosunkowo blada do tej pory cera w mgnieniu oka została przemalowana na
czarno, a na ciemnej teraz skórze odznaczyły się białe linie przypominające
kości. Fascynujący widok. Moja ręka dosłownie aż świerzbiała żeby go narysować.
Zupełnie jak wtedy gdy zobaczyłam Paina i Konan tam, na wzgórzu. Jak zwykle dałam
ponieść się wyobraźni, ale mimo wszystko obraz ten był niepowtarzalny.
Coś co zapiera ci dech, z pewnością jest
warte zapamiętania...
Jednak
patrząc na Hidana czułam coś zupełnie nowego. Jakbym mimo woli wchodziła na
następny poziom tej dobrze już znanej mi, niezdrowej ekscytacji. Pewnie duży
wpływ wywierał na mnie ten nazbyt wrażliwy stosunek jaki żywiłam do sztuki.
Jego kontrowersyjne oblicze wręcz idealnie odzwierciedlało wygląd
śmierci. Czarna sylwetka z białymi akcentami kości z wielką subtelnością była
bliska wykreowania wiernej kopi Ponurego Żniwiarza. Lecz to jak teraz się
prezentował nie miało prawa wcielić się w taką znakomitość. Dlaczego? Bo on
wzbił się ponad życie, którego ludzie tak kurczowo się trzymają. Zasady
istnienia już go nie obowiązywały skoro zakpił sobie z końca. Teraz wszystkie
ludzkie ścierwa były na jego łasce, ponieważ ślepo goniąc za marzeniem o
wieczności, prędzej czy później przybierasz oblicze śmierci.
On stał się śmiercią. Ucieleśnieniem mojej
głęboko skrywanej tęsknoty...
Spoglądałam na niego lekko otępiałym
wzrokiem.
Hidan żyje, ta myśl odbijała się echem w mojej
głowie. Zabiłam Hidana, ale on nadal żyje...
Ta sytuacja z każdą następną chwilą wydawała mi się coraz bardziej
nieprawdopodobna.
Ten chłopak umarł i byłam tego na sto procent pewna. Lecz mimo to jakimś
cudownym sposobem (Jakim? to było akurat najmniej istotne) zdołał
zmartwychwstać i przybierając postać kościotrupom podobną, objawił się przede
mną niczym duch grożąc przy tym wściekle, że zaraz wszystkiego pożałuje. Takie
były fakty. Jednakże to nie tłumaczyło dlaczego osoba, która po raz wtóry
zostaje obdarowana możliwością życia, własnoręcznie podpisuje się pod wyrokiem
śmierci jakiego miała szansę uniknąć.
To
Hidan popełnił błąd. Straszliwy błąd, który lada moment uderzy w niego całą
swoją mocą.
-
Moja krew... Zlizałeś moją krew... - stwierdziłam jak w transie. Mój głos
brzmiał pusto i daleko. Słowa mimo woli odnajdywały drogę na powierzchnię. -
...To była krew... Moja krew... Smakowałeś moją krew...
Hidan popatrzył na mnie nieco zdziwiony, jednak po chwil wykrzywił wargi
w szaleńczym uśmiechu.
-
Właśnie tak, laleczko. - odparł miękko, a następnie dość lubieżnie przejechał
językiem po dolnej wardze. - Masz wyśmienitą krew.
-
Popełniasz błąd. - odrzekłam ze wzrokiem wbitym w jego szpikulec. Jak widać
historia lubi się powtarzać.
Hidan nie odpowiedział od razu. Na krótko mierzył mnie przenikliwym
wzrokiem. W końcu pokręcił energicznie głową i spojrzał mi prosto w oczy.
-
Biedna dziewczynka, ty naprawdę nic nie rozumiesz. - zacmokał z politowaniem, a
na ustach wykwitł mu drwiący uśmieszek. - Twoje życie już nie należy do
ciebie... tylko do mnie! To ty popełniłaś błąd, więc teraz za niego zapłacisz.
Rytuał dla kogoś takiego jak ty, to i tak zbyt łagodna kara. Niestety czas
nagli... - westchnął niepocieszony i nie czekając dłużej, przyłożył czubek
szpikulca do klatki piersiowej. - ...a Jashin-sama bardzo nie lubi, gdy ktoś
każe mu czekać.
Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana.
O czym ten koleś w ogóle mówi? I kim do
cholery jest ten cały ''Jashin''!?
Powoli zaczynałam się w tym wszystkim gubić. Jego specyficzny wygląd, ta pewna
siebie gadanina, a ponad to ten nieprzewidywalny przejaw w stronę dziwnych
zachowań. Wszystko to jednocześnie głęboko mnie fascynowało, jak i zarazem
wzbudzało lęk pomieszany z gorzkim posmakiem nagłej konsternacji. W tamtej
chwili poczułam się wyjątkowo zgnębiona. Miałam potąd niepewności oraz ciążącej
na sercu trwogi oczekiwań. Chciałam już tylko, żeby ten tragikomiczny spektakl
wreszcie dobiegł końca.
Ruszyłam powoli w jego stronę. Stąpałam ostrożnie, acz zdecydowanie. Czas
jakby zwolnił.
Dosyć! Niech to się skończy...
przyśpieszyłam kroku... Śmierć ma tylko jedno imię... Hidan wyszczerzył
zęby w szaleńczym uśmiechu... Zrób to wreszcie, albo ja to zrobię... Po
niebie przetoczył się żółty błysk...
- To dla
ciebie Jahinie... - słowa Hidana zabrzmiały jak wyrok i... i...I to był koniec.
Mężczyzna bez mrugnięcia okiem przebił się
na wylot, a cienka sfera zwana życiem
właśnie została obalona. Hidan się zabił, lecz jak się okazało nie tylko on
wyszedł na spotkanie śmierci. W momencie gdy skosztował moją krew ja niczego
nie podejrzewając zostałam złapana w jego chore jutsu. Chodź z początku byłam w
tym całkowicie zagubiona to jednak w ostatniej chwili wszystko zdało się samo
poukładać.
...Moja Krew... Jashin... Rytuał... a niech
cię szlag, Hidan!
Nie spuszczając z niego wzroku powoli osunęłam się na kolana.
Bardzo wyraźnie czułam jak skondensowana istota samego bólu gwałtownie
przeszywa całe moje ciało. Cierpienie jak nigdy dotąd próbowało do reszty
stłumić wszelkie bodźce silnej woli tak, aby umysł przestał się opierać. By nie
podejmował walki o życie, którego już nie ma. By od tak po prostu, pogodził się
ze śmiercią.
Hidan
również osunął się na trawę. W dalszym ciągu zaciskając obie dłonie na
szpikulcu, ostatecznie z głuchym łoskotem powalił się na plecy. Jego na wpół
bezwładne ciało poczęło się rzucać w lekkich, acz niekontrolowanych drgawkach,
a z otwartych na całą szerokość ust, wydobywały się ciche, spazmatyczne jęki.
Powinnam była czuć wstręt.
Do niego, ponieważ... za jego sprawą właśnie umierałam.
Do śmierci bo... wszystko się zawsze do niej sprowadza.
Ale przede wszystkim do siebie, gdyż... nazbyt dobrze wiedziałam co
się za chwilę wydarzy.
Zamiast tego czułam gwałtowne podniecenie. To
krew. Moja przeklęta krew to wszystko zapoczątkowała. Otwarta rana i gorące
strużki spływające po brzuchu. Mimo woli zadrżałam.
Ostatni raz zwróciłam wzrok w stronę pagórka. Widownia w dalszym ciągu
stała na swoich miejscach. Obrzuciłam Paina zamyślonym spojrzeniem.
Ty
wiesz, prawda?... Wiedziałeś w przypadku Hidana... Nie pozwoliłeś się nikomu
wtrącać... ale to dobrze... bardzo dobrze... Dam sobie rade... tak jak zawsze
zresztą...
Bolało. Tak cholernie bolało, ale ja mimo wszystko zebrałam
się w sobie i posłałam Liderowi słaby uśmieszek. Zwycięski uśmieszek. Po
brodzie spłynął mi obfity strumień krwi, ale to nic. Podniosłam wzrok ku niebu
by zaraz, niemal od razu spuścić głowę w dół.
Teoretycznie powinnam była już nie żyć, lecz w moim przypadku proces
umierania jakoś nigdy nie działał tak jak należy. Awaria życia? Nie z moim
systemem. Nie można zgładzić żywota, którego pusta egzystencja już od dawna
była martwa. Moja była.
Zamknęłam oczy. Gdzieś w oddali piorun walnął o ziemie, a cisza
gwałtownie została przerwana jego potężnym grzmotem. Nagle ostre ukłucie
przeszyło moją pierś by ostatecznie z
całą swoją mocą zacisnąć się wokół serca. Gwałtownie zaciągnęłam się powietrzem
i z całej siły wbiłam palce w ziemie pod sobą. Resztkami silnej woli
powstrzymałam się od krzyku i zamiast tego z mojego gardła wyrwał się wyjątkowo
żałosny jęk. Ostatecznie mój organizm przestał pompować krew, a tętniące życiem
organy skończyły wybijać swój rytm.
Umarłam. Zaczęło się.
Śmierć zwykle jest końcem. Dla mnie zaś początkiem.
To co do tej pory miało miejsce było bez znaczenia.
Dopiero teraz rozpocznie się prawdziwy spektakl.
* * *
Światło
- to dzięki niemu jestem wstanie dotykać kolory.
Ciemność - bo wszystko ma swój początek w mroku.
Krew
- czyli podstawowy składnik każdej oddychającej istoty.
Aktywowałam swoje Kekei Genakai i zaczęłam się śmiać.
Najpierw cicho, dość chrapliwie z powodu
krwi, która rozkosznie rozpływała się w przełyku dając przy tym wyśmienitą
ucztę dla języka. Jednak z każdą kolejną sekundą mój śmiech stawał się
głośniejszy i nabierał wyrazu. Już niemal po chwili więc, aż ociekał na wskroś
przesycony obłędem i niezdrową ekscytacją. Lecz nie tylko sam śmiech powodował
u innych ciarki na plecach.
Moje białe zazwyczaj tęczówki, błyskawicznie
wręcz toną w nacierającej zewsząd fali ciemności by na powrót wynurzyć się pod
postacią dwóch, czarnych koralików. Puste spojrzenie takie samo jak środek,
wypaczone z jakichkolwiek emocji. Przypominałam poniekąd porcelanową laleczkę o
obliczu pięknym, martwym i jakże lodowatym. Pozbawioną cieplejszych uczuć,
moralności oraz wszelkich zahamowań. Ale chyba przede wszystkim brakowało mi
człowieczeństwa. Moja prawdziwa osobowość znikała samowolnie na rzecz tej
drugiej, również mojej ale o stokroć gorszej. Bardziej bezwzględnej i bardziej
wyrafinowanej. Tak nikczemnej i złej, że chwilami podejrzewałam sądzić, że siła
którą wyzwoliłam nie należała wcale do mnie. Była raczej czymś na zasadzie
zarodka ciemności. Przeklętą mocą którą wraz ze swym istnieniem przyniosłam na
ten świat. Wielką skazą na duszy która z latami tylko się poszerzała. Kiedy żył
Ran potrafiłam się z nią jakoś uporać, lecz teraz...
...Znowu obudziłam
wewnętrznego potwora. Wył głośno i przejmująco.
Drapał, kopał i ogólnie rzecz biorąc masakrował mnie od środka. Potwór
był głodny. Zapasy cierpienia, strachu oraz świeżych ran już się skończyły.
Potwór był wściekły. Próbował nade mną zdominować, ale to nie był konieczne.
Oboje przecież marzyliśmy o tym samym. Ludzkie żniwa ogłaszam za rozpoczęte. To będzie obfity plon. Wkrótce z nieba poleje
się błogosławiony deszcz, ale przedtem urodzajna gleba spłynie krwią... Twoją
krwią, Hidan.
Wstałam dosyć chwiejnie i dumnie zadarłam głowę do góry. Spojrzałam
przelotnie na członków organizacji. Na ich twarzach odmalowało się zaskoczenie,
a przy tym wszyscy sprawiali wrażenie, że już wręcz nie mogą się doczekać
dalszej części walki. Tylko rekiniasta mordka wyglądała na szczególnie
zmartwioną. Doskonale wiedziałam co oznacza ta jego zbolała mina. Postawa
Kisame miała być dla mnie dyskretnym znakiem, że powinnam już przestać, a
przynajmniej nie posuwać się za daleko. Niestety ostateczny wyrok zdążył już
zapaść, więc ta jego głupia ''prośba'' o zmiłowanie, niewątpliwie musiała
zostać odrzucona.
Przeniosłam wzrok na Hidana, który był
równie zszokowany co wściekły, oglądaniem jak jego ofiara w niewytłumaczalny
sposób nagle zmartwychwstała. Problem w tym, że ja wcale nie umarłam, ale co
poradzić … taki paradoks.
- Jak to kurwa możliwe, że ty jeszcze
żyjesz!? - zakrzyknął nie dowierzając temu co widzi.
Jego rytuał dobiegł już końca i znów
wyglądał ''normalnie''. Oczywiście tylko w mocno naciąganym znaczeniu tego
słowa. Nie zapominajmy, że każdy psychopata składa się z całej masy pozorów.
Posłałam mu uśmiech pełen politowania.
- Zło nigdy nie umiera... ono jest
nieśmiertelne! - odpowiedziałam głosem pustym, brzmiącym jak zza grobu.
Przyłożyłam prawą rękę do rany na piersi i spojrzałam na niego mściwie. -
Zwłaszcza w stosunku do ciebie. Jesteś głupcem, lecz przede wszystkim tylko
nędznym śmiertelnikiem. Zresztą, zaraz sam się o tym przekonasz.
Powoli odsunęłam rękę od rany, a tuż za nią
z otwartej skóry na piersi zaczęła wypływać wąska strużka czerwieni. Następnie
poruszając się w zgodzie z rytmem narzuconego przeze mnie gestu, unosząca się
posoka posłusznie uformowała się w płynną kopie ongiś stalowego kunai. Będący w
takiej formie pocisk uznałam za gotowy, więc moje palce znów leciutko drgnęły,
a krew niczym na rozkaz gwałtownie uniosła się na wysokość moich oczu.
Teraz tylko jeden strzał dzieli mnie od
zwycięstwa, pomyślałam nagle wbijając wzrok w stronę upatrzonej
ofiary.
Tymczasem Hidan stał jak wryty wciąż w tym
samym miejscu i tylko biernie, niczym w transie lunatyka przyglądał się całemu
zajściu. Zapewne widok lewitującej krwi to dla niego spore zaskoczenie. W końcu
niecodziennie można być świadkiem tego typu zjawisk. Wcale nie dziwiła mnie
jego tępa reakcja. Ilekroć przecież sama potrafiłam się zatracić w tym fascynująco
pięknym kolorze, który niejednokrotnie zapierał mi dech by następnie w nagłym
przypływie krwawej ekstazy przerywał moją łączność ze światem. Dlatego właśnie
soczyście ponętny szkarłat to wyjątkowo zgubna barwa. Zdążyłam się o tym już
dobrze przekonać. Zresztą nie tylko ja. Wiele różnych istot miało okazję tego
doświadczyć. Tak było również w przypadku Hidana.
O jedno spojrzenie za dużo skutkuje brakiem
odpowiedniej reakcji. Czas na kolejną lekcje...
Wykonałam ostateczny ruch. Wygięłam
nadgarstek trochę do tyłu, jakbym brała zamach by następnie niczym do rzutu
wypchnąć gwałtownie rękę do przodu. Krwawy pocisk pomknął z impetem w stronę
Hidana i... oczywiście dosięgnął celu. Czerwona posoka błyskawicznie wtłoczyła
się do jego ciała, a siła uderzenia niczym po postrzale z pistoletu odrzuciła
chłopaka raptownie do tyłu. Zatoczył się lekko w miejscu, po czym zupełnie
wstrząśnięty zgiął się w pół i przycisnął obie dłonie do piersi.
Cudownie. Zaśmiałam się złowieszczo i po raz wtóry już skinęłam
ręką. Ciało Hidana jak na komendę wyprostowało się na baczność, a na jego
twarzy odmalowało się zaskoczenie.
- Ja pierdole... nie mogę się ruszyć. -
syknął do siebie, po czym obrzucił mnie jadowitym spojrzeniem. - Co ty robisz
wariatko? Masz przestać, słyszysz!? Już nie żyjesz suko. Zabije cię!
Jashin-sama już na ciebie czeka, a ja...
- Stul się w końcu! - warknęłam stanowczo.
Pomyśleć, że chodź stracił kontrolę nad własnym ciałem to niestety jadaczkę
miał nadal sprawną... Przewróciłam oczami i uzbroiłam się w chłód. - Wystarczy
już tego biadolenia. Miałeś już swoją szansę. Teraz moja kolej.
Hidan otwierał już usta, aby zaprotestować,
lecz ja stanowczo mu w tym przeszkodziłam. Przycisnęła palec wskazujący do
kciuka i tym samym jego usta zacisnęły się w wąską kreskę. Zamiast więc
obraźliwej wiązanki słów, z jego zamkniętej buzi nie wydobyło się nic prócz lekko stłumionych, iście gardłowych
dźwięków.
- Jak to mówią : ,,Mowa jest srebrem, a
milczenie złotem''. - odrzekłam kpiąco ruszając powoli w jego stronę. - Mam
rację, czyż nie Hidan?
Odpowiedziało mi ostre warknięcie.
Zachichotałam cicho pod nosem. W tej sytuacji jego gniew zdawał się dosyć śmieszny, a nawet odrobinę słodki.
- Dobrze, że się rozumiemy. - skwitowałam
już nieco poważniejszym głosem. -
Skoro już wiesz kto tu rządzi to chyba najwyższy czas się
podporządkować. Dlatego... klęknij. - nakazałam mu stanowczo. Hidan nie mając
żadnej kontroli nad własnym ciałem, sztywno osunął się przede mną na kolana.
Teraz to ja byłam górą i to dosłownie.
Uśmiechnęłam się gorzko. - Musisz wiedzieć, że chodź moje techniki opierają się
na kłuciach, rozcięciach czy przebijaniach własnej skóry to w przeciwieństwie
do ciebie... - dźgnęłam go palcem w czoło i rzuciłam śmiertelnie poważnym
głosem. - ...cierpienie nie sprawia mi żadnej przyjemności! No chyba, że chodzi
o ból innych ludzi. To co innego. - dodałam już nieco łagodniej. - Krzyki, jęki
i te godne politowania prośby o pomoc. Muzyka dla moich uszu. Spazmatyczne
odgłosy agonii tworzące wartką pieśń o umieraniu. Jedyny prawdziwy dźwięk,
który chodź trochę potrafi ukoić moją nienasyconą duszę... ale zdaję się, że
nie tylko moją. - zamilkłam na chwilę,
po czym kontynuowałam odległym, nieco zamyślonym głosem. - Z
tego co widziałam to nie tylko zajmujesz się zabijaniem, ale wręcz czerpiesz z
tego tytułu osobistą satysfakcję. Zdaje
się, że ludzka śmierć cię zaspokaja. Ciebie, albo raczej tego twojego...
Jashina? Dobrze pamiętam? Dziwne, że nigdy wcześniej o nim nie słyszałam,
zważając na to, że temat śmierci jest tak bliski memu sercu. No trudno, w
wolnej chwili uzupełnię braki, bo teraz moją głowę zakrząta zupełnie inna
kwestia. Cierpienie... - rozsmakowałam w ustach to słowo i spojrzałam na niego
wyzywająco. - Lubisz go doświadczać, prawda. Lecz czy wiesz o nim wystarczająco
wiele, aby czerpać z jego nieograniczonych zasobów? Bo widzisz... istnieją dwa rodzaje bólu. Dobry ból,
czyli ten który w twoim przypadku przenosi cię na najwyższe szczyty
cierpiętniczej ekstazy, a przy tym pokrzepia w ramionach chwilowego ukojenia
i... zły ból, czyli ten przez który wijesz się w spazmach... ten który odbiera
ci wszelką nadzieje... ten który bardzo powoli i dokładnie zabija cię od
środka, ten... prawdziwy ból, którym właśnie teraz się z tobą podzielę. -
skwitowałam z mocą, a jego oczy rozszerzyły się gwałtownie. Zgięłam leciutko
palce, a reakcja Hidana była natychmiastowa.
Nie bój się... ból cię wyzwoli...
Chodź nie mógł
krzyczeć, z jego oczu wyraźnie dało się wyczytać, że bardzo cierpi. Powieki
opadły mu do połowy, a spojrzenie stało się mgliste. Po policzku spłynęła mu
pojedyncza kropla. Odruchowo wyciągnęłam dłoń i delikatnie przykładając palce
do jego pobladłej skóry, na poły z czułością, na poły z politowaniem otarłam
kciukiem tę samotnie spływającą łezkę...
Moje własne zachowanie wprawiło
mnie w nie lada zdumienie, ale... mimo to nie cofnęłam ręki. Musiałam przyznać
(chodź nie chętnie :P), że Hidan jak nikt do tej pory zdołał mnie zaintrygować,
a najbardziej ta jego nieśmiertelność dzięki której mógł przeżyć nawet w
obliczu najpoważniejszych ran. Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś takiego. Po
raz pierwszy w życiu nie udało mi się zabić swej ofiary. Niewiarygodne...
Może to właśnie swego rodzaju znak.
Skoro nie udało mi się go zabić za pierwszym razem to nie powinnam podejmować
kolejnej próby...
...Niestety wyrok zdążył już zapaść. Nie
było odwrotu.
- Przyznam, że masz w sobie coś wyjątkowego.
- zaczęłam cicho, a wtem on podniósł na mnie udręczone spojrzenie. Poczułam się
z lekka nieswojo, ale nadal nie cofnęłam ręki z jego policzka. - Nie
chodzi mi tu o twoją nieśmiertelność bo każdemu z nas przyjdzie kiedyś
umierać... nawet tobie, chodź jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Mówiąc
wyjątkowe, mam na myśli to co w tobie dostrzegam. Kiedy patrze ci w oczy to
zupełnie jakbym przeglądała się w lustrze. W twoim spojrzeniu zwykle
nienawistnym i pogardliwym odznacza się również zakrzywiony obraz skalanego
wnętrza. Nie sposób zbyt długo trwać z dziurą w środku... wiem coś o tym.
Negatywne emocje doskonale zapełniają pustą przestrzeń... i nie tylko. Zanim
się zorientujesz sam przekształcasz się w odzwierciedlenie wszystkiego co nad
tobą zdominowało... wszystkiego co złe. - mój głos lekko zadrżał. Odetchnęłam
cicho i kontynuowałam szeptem skierowanym bardziej do siebie niż do Hidana.
- Na tym etapie powinieneś czuć się
spełniony. Poczuwać się wolny i nieograniczony no bo w końcu nareszcie jesteś
ponad tym wszystkim co kiedyś znacznie cię pomniejszało... ale tak nie jest.
Tracisz kontrolę i stajesz się więźniem własnego życia... własnych wyborów.
Jesteś szczęśliwy, ale tylko z pozoru. Chodź wieczność zdaje się do ciebie
uśmiechać to w rzeczywistości drwi za twoimi plecami. Tylko śmierć jest
gwarancją prawdy. Tylko ona potrafi nas wyzwolić! - zakończyłam stanowczo, a w
jego oczach pojawiło się coś na kształt... zainteresowania? Widział mnie i
słyszał co do niego mówię, ale czy rozumiał? Prawdopodobnie nie. Zbyt wielka
skrajność dzieliła granice tych dwóch, tak różnych od siebie przekonań...
W końcu zdjęłam rękę z jego policzka.
Odeszłam parę kroków wstecz i podniosłam do góry otwartą na szerokość dłoń. Po
niebie przetoczył się żółty błysk.
- Do zobaczenia po drugiej stronie....
żegnaj Hidan.
Już chciałam zacisnąć pięść by tym samym
ciśnienie mojej krwi w jego organizmie mówiąc prosto rozerwała go na strzępy,
ale …
...nie zdążyłam. Zupełnie nieoczekiwanie
uderzył we mnie strumień zimnej wody. Wystrzelił on z takim impetem, że
leciałam przez całą polanę dopóki nie walnęłam plecami o najbliższe drzewo.
Siedziałam przez chwilę w lekkim zamroczeniu i próbowałam ustalić co tak
właściwie się wydarzyło.
Pół przytomna ujrzałam, że mój przeciwnik
nadal klęczał na ziemi. Jednak teraz gdy wypuściłam go ze swojej mocy, dopadł
go intensywny atak kaszlu, a ponad to sponiewierane płuca zafundowały mu
niezbyt przyjemne rzyganie krwią. Tak
jak przypuszczałam. W pobliżu Hidana stał nie kto inny jak Kisame. Oczywiście
jego obecność nie była dla mnie zaskoczeniem, albowiem tylko on był wstanie
przewidzieć mój następny ruch. Nic bardziej mylnego skoro w przeszłości miał
okazję być świadkiem podobnego
przedstawienia. Co więcej dodać to jeden raz nawet osobiście miał zaszczyt w takim
uczestniczyć. Gdyby nasz wspólny przyjaciel Ranmaru wtedy nie interweniował, no
cóż... krew rekiniastego podlewałaby tamtejszą roślinność.
Znalazł się obrońca uciśnionych, pomyślałam z przekąsem. Słowo
daje, jakby ktokolwiek inny potraktowałby mnie w ten sposób to dosłownie
obdarłabym go ze skóry.
Nadal klęcząc na ziemi spojrzałam na kałuże
wokół siebie. Moja krew zdążyła zmieszać się z wodą, ale to oczywiście nie
stanowiło większego problemu. Skinęłam znacząco ręką, a wszystkie pasma
rozlanej strumieniem juchy, jak na zawołanie odłączyły się od przezroczystej
powierzchni znajdującego się pode mną rozlewiska. Strużki gęstej posoki
połączyły się w całość i pod postacią harmonijnej wstęgi czerwieni, wpłynęły do
mojego ciała poprzez nadal otwartą ranę na piersi. Czułam się niebywale
rozkosznie kiedy powracająca krew wywołała lekkie drżenie wewnątrz organizmu.
Niestety stan chwilowego uniesienia trwał tylko przez moment bo przedziurawiona
na wylot tkanka w dalszym ciągu sprawiała mi niewyobrażalny ból. Mimo wszystko
postanowiłam, że ta dotkliwa rana jeszcze przez jakiś czas musi zostać otwarta,
a przynajmniej dopóty, dopóki część mojej drogocennej krwi nadal pozostawała w
środku Hidana.
Jednak już niebawem odzyskam swoją własność
i tym razem zakończę to tak jak należy.
Wstałam z dumnie podniesioną głową i
spojrzałam w stronę polany. Okazało się, że teraz miejsce u boku Kisame zajął
również Lider, lecz cała reszta Akatsuki w dalszym ciągu pozostawała na swoich
miejscach.
Kompletnie nie przejmując się tym stanem
rzeczy z jak największą gracją ruszyłam w ich stronę. Dodatkowo żeby dodać
sytuacji nieco dramatyzmu zaczęłam klaskać.
- No brawo, brawo, cóż za przedstawienie. -
powiedziałam podniesionym głosem tak aby organizacja stojąca na wzgórzu również
mnie usłyszała. - W ostatniej chwili dobry pokonuje złego i tym samym ratuje
jeszcze jedno nędzne, ludzkie życie. -
skwitowałam kpiąco wbijając wzrok pogardy w nadal wymiotującą postać Hidana.
- Nie dramatyzuj, Hoshi. To miał być zwykły
pojedynek, a dobrze wiadomo jak chciałaś go zakończyć. - odrzekł Kisame po czym
zwrócił się bezpośrednio do Paina. - Uznałem, że Lider pewnie wolałby nie
stracić członka organizacji. Gdybym więc w porę się nie wtrącił, nawet nici
Kakuzu nie dałyby rady go naprawić. Jednym słowem po Hidanie zostałaby tylko
mokra plama. - wyjaśnił dobitnie rekiniasty.
Lider skinął w
zamyśleniu głową, a ja w tym czasie zmrużyłam swoje wciąż czarne, nadal będące
pod wpływem techniki oczy i przez chwile rozważałam słowa Kisame. Jego przemowa
mówiąc szczerze nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Chciałam zabić swojego
przeciwnika. Tak, to akurat prawda z którą wcale nie zamierzałam się kryć.
Jedyną rzeczą do której powinnam poczuwać się winna to fakt, że być może
poniosło mnie w tym pojedynku odrobinę za bardzo. Lecz okazanie skruchy oraz
przyznanie się do błędu byłoby tylko wykorzystaniem kolejnej fałszywej kwestii
z długiego jak samo życie scenariusza kłamstw.
Jeśli chodzi o samą śmierć to nigdy nie robiłam sobie żadnych wyrzutów.
Tym razem moje sumienie również głośno krzyczało, że nie będzie udawać. Poza
tym Lider słowem nie wspomniał na temat zakazów jakie obowiązują w tej walce.
Nie przypominam sobie też by ktokolwiek z organizacji rzucił mi się na ratunek
kiedy to Hidan próbował mnie zabić. Zresztą rekiniasty tak samo jak wszyscy tylko stał i biernie się
przyglądał całemu zajściu. Co on sobie w ogóle wyobraża!? Wcześniej kiedy to ja
byłam na widelcu nie kiwnął nawet palcem by mi pomóc, a później gdy szalka
zwycięstwa ''zupełnie nieoczekiwanie” przechyliła się na moją stronę, on
najzwyczajniej próbuje zgrywać bohatera... Lecz nie ze mną te numery.
Rozegram to po swojemu, a w razie czego całą
winę będę mogła zwalić na chwilową niepoczytalność mojego martwego serca.
- Doprawdy, jakie to urocze, że stanąłeś w obronie
przyjaciela, Kisame. Szkoda tylko, że ten nagły przejaw rycerskości obudził się
w tobie zdecydowanie za późno. - zaczęłam z przesadną słodkością, po czym
uśmiechnęłam się smutno i bezradnie rozłożyłam ręce. - Jego śmierć jest tak
jakby... nieunikniona. Szczerze mówiąc to już tylko kwestia czasu.
- Hidan nie umrze. -
orzekł rekiniasty patrząc mi prosto w oczy.
- Skąd ta pewność? -
rzuciłam z nutą kpiny.
Kisame uśmiechnął
się gorzko.
- Hidan nie umrze,
jeśli sama tego nie zechcesz. Oboje dobrze o tym wiemy, więc nie musisz mi
wmawiać, że jest inaczej. - powiedział stanowczo, a ja zmrużyłam gniewnie oczy.
- To był świetny pokaz Hoshi. Nawet
przez chwilę nie śmiałem zwątpić w to że wygrasz, ale...
- To przecież
oczywiste, że zwycięzca mógł być tylko jeden. - przerwałam mu chamsko i dodałam
z przekąsem. - Silniejsze jednostki nie
potrzebują żadnego wsparcia. Same doskonale dają sobie radę. Nawet jeśli ich
przeciwnik to religijny maniak, który składa cię w ofierze na żywca przebijając
ci serce! - prychnęłam pogardliwie.
Rekiniasty ściągnął
brwi , a w jego oczach zatańczyły ostrzegawcze błyski.
- To prawda. Nie
potrzebowałaś mojej pomocy, dlatego właśnie nie wtrącałem się do twojej walki
dopóki nie przekroczyłaś granicy. - w jego głosie zabrzmiała nutka
rozdrażnienia. - Teraz też przeciągasz strunę, Hoshi. Pojedynek skończony.
Zaakceptuj swoje zwycięstwo i odpuść wreszcie.
Spojrzałam na niego
z litością.
- Krew się polała,
owszem, ale to niczego nie oznacza. Tylko śmierć obwieszcza prawdziwą wygraną.
Po tych słowach
uśmiechnęłam się złośliwie i... w ten sposób definitywnie przelałam czarę
goryczy... a w zasadzie złości. Mordka Kisame z lekka poczerwieniała, o on sam
sprawiał wrażenie jakby lada moment miał eksplodować niepohamowanym gniewem. Nie
wiem dlaczego, ale w tamtej chwili jego reakcja zamiast mnie przerazić (co
zwykle skutkowało u mnie natychmiastowym podporządkowaniem) to szczerze mnie
rozbawiła. Ale właściwie to Kisame miał nieco racji. Walka dobiegła końca.
Wygrałam i powinnam zaakceptować to, że w tym pojedynku nikt nie miał zginąć.
Niestety mój stosunek w tej kwestii był bardziej zasadniczy, dlatego racje
rekiniastego przy moim hardym podejściu zdecydowanie schodziły na drugi plan.
To nie był koniec. Nie zamierzałam na tym poprzestać.
No trudno, jego
Samehada co najwyżej zeżre mnie w całości, pomyślałam z przekąsem, Moje życie jest niewiele
warte, natomiast widok wpadającego w furie Kisame – bezcenny.
- Tylko bez paniki,
Kis! - zamachałam do niego ostrzegawczo rękami, przy czym resztkami silnej woli
powstrzymywałam się od śmiechu. - Zgon nie nastąpi tak od razu. To będzie
powolny i wyjątkowy bolesny proces zdychania. - stwierdziłam zadowolona i na
ostatek zwróciłam się bezpośrednio do Hidana. Wykrzywiłam usta w szaleńczym
uśmiechu i puściłam do niego oczko. - Tak jak zresztą lubisz, rąbnięty
masochisto...
Zaledwie zdążyłam
to powiedzieć i powietrze przeszył głos, ale... to nie był głos Kisame.
Lodowaty i ostry niczym stal katany samym swoim brzmieniem od razu przywołał
mnie do porządku.
- Dość tego! -
orzekł stanowczo Pain. - Już wystarczy. Masz to wreszcie zakończyć. Teraz. -
rozkazał z naciskiem na ostatnie słowo.
No i
pozamiatane. Z Liderem nie było sensu się spierać. Jego wola to świętość.
Spojrzałam na niego z wyrzutem, ale
on pozostawał tak samo niewzruszony.
W końcu westchnęłam cicho i ostatecznym
ruchem ręki przywołałam do siebie swoją własność. Hidan lekko zadrżał gdy moja
krew wcześniej rozprowadzona po całym jego ciele, teraz z powrotem skierowała
się do ujścia. Gęsta ciecz wypłynęła miarowo przez nadal otwartą ranę w jego
klatce piersiowej by z wielką gracja przeciąć powietrze i powrócić niespiesznie
do swego właściciela.
Ja również zadrżałam kiedy moja krew z
powrotem wtłoczyła się do ciała. Poczułam się jak nowo narodzona. Przyłożyłam
jeszcze tylko rękę do piersi, a rozorana na szerokość tkanka wreszcie się
zasklepiła. Po ranie na piersi nie było nawet śladu. Tak samo zresztą jak u
Hidana. Postanowiłam, że nie będę mu składała pamiątek w formie blizn.
Sponiewierana duma i godność to dla niego wystarczająca kara. W końcu został
pokonany na oczach całej organizacji co samo w sobie jest szczytem upokorzenia,
a jeśli wziąć jeszcze pod uwagę, że odniósł klęskę w walce z dziewczyną... no
to zupełnie jakby zaliczyć złoty strzał. Publiczne samobójstwo którego widzowie
jeszcze na długo nie zapomną.
Niby już wolny, na pozór ''cały'' i
''zdrowy'' Hidan, niespodziewanie tak jak klęczał zaciągnął się jeszcze z razu
powietrzem by już za moment wyciągnąć się jak długi na zakrwawionej ziemi.
Pain i Kisame wyraźnie zaniepokojeni oboje
spojrzeli na mnie pytająco.
- Będzie żył.
- rzuciłam obojętnie. - Pośpi parę godzin, ale będzie żył.
Zaledwie zdążyłam to powiedzieć, a po
policzkach spłynęły mi dwie gorące strużki. Na mojej buzi wykwitł impertynencki
uśmieszek.
Zwieńczenie techniki. Strumień krwawych
łez.
Na to właśnie czekałam. Zrobiłam kilka
kroków w stronę pagórka i objęłam całe Akatsuki triumfalnym spojrzeniem.
Przedstawienie uważa się za zakończone...
Czas na gromkie brawa.
Skłoniłam się iście głęboko, a przy tym
nawet na moment nie spuściłam wzroku ze
swojej publiki.
Wielkość jest wyłącznie w perwersji, słowa mistrza Ran zadźwięczały mi w
głowie.
Prócz tego zewsząd cisza. Wyprostowałam się
z lekka zawiedziona, lecz nie pokonana. Nie, to nie. Nie będę ich przecież
błagała o ten skromny dowód uznania należyty się mojej osobie jako zwycięzcy.
Ostatecznie sama poczęłam uderzać w dłonie. Z początku cicho dosyć niedbale by z czasem już głośno, wręcz
z otwartą pasją.
W końcu odpowiedział mi grzmot, który wraz z
oślepiającym błyskiem wesoło zatańczył po firmamencie. Wtedy do oklasków
dołączyłam śmiech. Głośny i nieco histeryczny niósł się po polanie
obwieszczając moje zwycięstwo. Byłam już wtedy szczerze usatysfakcjonowana, ale
do prawdziwej euforii brakowało mi nadal jednej rzeczy...
Wody.
I wtedy jak na zawołanie z nieba lunął
obfity deszcz. Z zaczerwienionych policzków spłynęły ostatnie strugi porozmazywanej na skórze krwi. Wyciągnęłam
ręce do góry. Twarz zwróciłam ku górze.
Potwór wreszcie zasnął. Znowu poczułam się
wolna...
*
* *
Ohayo, kochani! Wiem, że już długo tu nie
zaglądałam, ale nie myślcie sobie, że ostatecznie porzuciłam tego bloga. To
dopiero początek tej historii, więc autorce, czyli mnie nie będzie się tak
łatwo wymigać z opowiedzenia wam tych iście fascynujących przygód jakie
niewątpliwie doświadczy główna bohaterka :) Rozdział który sprezentowałam
powyżej jak zauważyliście jest pewną rekompensatą za moją nieobecność. Jak do
tej pory to najdłuższy z wszystkich rozdziałów które mieliście okazję tu
przeczytać. Ma ponad 9 i pół tysiąca słów :D , czyli podsumowując wykracza
ponad limit przeciętnej długości blogowego rozdziału, ale... to chyba dobrze,
nie? Więcej czytania dla was mordeczki!
Jeśli o mnie chodzi to jestem z niego szczerze zadowolona. Mam nadzieję, że i wy go docenicie dlatego w dalszym ciągu zachęcam do zostawiania
komentarzy i rzecz jasna oczekiwania na następny rozdział. ;} I tak na koniec...
...OSTRZEŻENIE : Na blogu pojawiły się już oraz tym
częściej będą się pojawiać sytuacje o drastycznej, a chwilami wręcz niemoralnej
treści. Dlatego wszystkie osoby o słabszych nerwach, a w tym również dzieci
proszone są o zachowanie zimnej krwi, bądź nie czytanie znajdujących się tu
tekstów . Rozdziały nie są i nie będą ocenzurowane. XD
Ohayo, kochana! Świetna historia, bardzo podoba mi się ten blog i twój styl pisania - jesteś w tym naprawdę dobra. Z niecierpliwością czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń